Z ekipą Mastodona mam od dłuższego czasu problem. Praktycznie od początku ich styl ewoluował i każdy album był inny. Jednak po wydaniu na prawdę dobrego „Crack The Skye” coś poszło nie tak i od „The Hunter” grupa zaczęła kierować się w rejony, o które wcześniej bym ich nie podejrzewał. „Once More 'Round The Sun” brnął w niezrozumiałe dla mnie rejony jeszcze bardziej.
Ale ostatecznie po kilku latach wydaje się wypadać lepiej od swojego poprzednika. Nadal jednak nie rozumiem co zespół miał na myśli wybierając taki a nie inny kierunek. Znaczy się chyba doskonale rozumiem ale o tym później;) Po pojawieniu się pierwszych informacji na temat „Emperor Of Sand” po cichu liczyłem na powrót chociaż do czasów „Blood Mountain”. Czy moje ciche marzenie się spełniło? Odpowiedź jest jasna i oczywista…
Chociaż muszę przyznać, że pierwsza zapowiedź krążka – „Sultan’s Curse” dawała jeszcze jakieś nadzieje. Utwór ma w sobie ciężar i świetne momenty. Dodatkowo na wokalu w starym stylu udziela się Hinds. Całość brzmi jak całkiem porządny B-side dla któregoś z utworów z „Blood Mountain”.
Moje nadzieje na powrót do przeszłości w błyskawicznym stylu rozwiał „Show Yourself” z Dailorem za mikrofonem. Perkusista w tej roli udzielał się już wcześniej i wychodziło to na prawdę dobrze (np. niesamowicie nośny „The Motherload”). Tu jest jeszcze bardziej przebojowo i jednocześnie banalnie. Tak ostro po bandzie zespół nigdy wcześniej nie pojechał. Fakt faktem – utwór wpada w ucho (jako jeden z niewielu momentów albumu) ale nie pozostawia po sobie dobrego wrażenia. Wcześniej podobne granie słyszeliśmy już setki, jeśli nie tysiące razy. „Show Yourself” świetnie sprawdziłby się pośród hipsterskiej gawiedzi na Openerze – dzikie tłumy i szał na koncercie murowane.
Ze wszystkich zapowiedzi najlepiej wypadła chyba „Andromeda”, która ma w sobie dużo elementów z historii zespołu: tu pojawia się przytłaczający ciężar, tam jakiś bardziej skomplikowany riff czy ciekawa kanonada na perkusji i cholernie mocna końcówka. „Efekt wow” psuje tu praktycznie cała reszta. I tak sytuacja przedstawia się praktycznie na całym „Emperor Of Sand”.
Tu musimy wyjaśnić sobie ważną rzecz. Bezgranicznie uwielbiam 3 pierwsze albumy Mastodona, „Crack The Skye” trochę mniej;) Na nowym albumie odnajduję sporo nawiązań do starych czasów (o których wspomniałem w przypadku „Andromedy”). Ale nawiązania te giną w natłoku „nowej myśli” zespołu, która zwyczajnie mi się nie podoba. Rozumiem, że nie można przez całą karierę nagrywać rzeczy tak topornych i ciężkostrawnych jak „Remission”. Rozumiem też, że drugiego opus magnum („Leviathan”) zespół już nie nagra. Nie jestem jednak w stanie pojąć tego, że zespół o niesamowitych umiejętnościach technicznych (które możemy usłyszeć chociażby w moim ulubionym „Capillarian Crest”) skierował się na zwyczajnie prostackie tory.
Kiedyś Mastodon był jedyny w swoim rodzaju. Dziś jest jednym z wielu. Wątpię w to, że Dailor nagle zapomniał jak kiedyś grał na garach. Hindsowi i Kelliherowi chyba nikt palców nie połamał żeby mieli usprawiedliwienie do braku praktycznie jakiegokolwiek kombinowania. Gardeł chyba też nikomu nie sponiewierało na tyle, żeby od czasu do czasu „wydrzeć ryja”. Zatem umiejętności pewnie są – brakuje chęci i tych elementów trzeba na „Emperor Of Sand” ze świecą szukać. Mastodon gra tu muzykę stosunkowo łatwą i przyjemną co jest pewnie kierowane chęcią pozyskania nowych fanów i dorobienia się. Tracą na tym fani, którzy są z zespołem od początku.
„Emperor Of Sand” ma jeszcze jedną bolączkę, która na poprzednim albumie była odczuwalna w zdecydowanie mniejszym stopniu. Otóż na krążku brakuje momentów, które tak na prawdę zapadałyby w pamięć i chciałoby się do nich wracać. Mimo wielu przesłuchań nadal mam problem ze skojarzeniem poszczególnych utworów po tytule. Na „Once More…” taki „The Motherload”, „Helloween”, „Chimes At Midnight” i jeszcze parę innych utworów wskakiwało do głowy już przy pierwszym przesłuchaniu i sprawiało, że wciskało się repeat przed przejściem dalej. Tu tego nie czuję. A z 11 utworów 3 przesłuchanych przed premierą pozytywnie zapamiętałem „Precious Stones” (fajne fragmenty perkusyjne). Jest jeszcze bardzo dobry, brutalny i agresywny „Scorpions Breath”, który totalnie nie pasuje do reszty i lepiej wkomponowałby się w „Blood Mountain”. I to by było na tyle. Wiadro pomyj zostało wylane zatem czas przejść do podsumowania.
„Emperor Of Sand” nie jest albumem złym. Jest to wydawnictwo poprawne ale z dotychczasowej dyskografii zespołu najsłabsze i skłaniające do weryfikacji jaka jest aktualnie grupa docelowa odbiorców. Jako stary fan w muzyce Mastodona szukam czegoś zupełnie innego niż otrzymuję. Nawet po odcięciu od przeszłości „Emperor Of Sand” wypada słabiej od 2 poprzednich wydawnictw i prezentuje się średnio i prawdopodobnie w podsumowaniach rocznych zginie pod natłokiem wielu zdecydowanie lepszych płyt. Może za kilkanaście kolejnych przesłuchań moja opinia o albumie zmieni się. W tym momencie nie czuję potrzeby aby do niego wracać. Ocena obejmuje próbę odcięcia się od bagażu historycznego. „TRU” fan starej odsłony Mastodona, do dziś katujący „Remission” i „Leviathana” spokojnie może odjąć 1-2 oczka. Za to jedno należy się do góry za powrót do idei concept albumu.
Moja ocena -> 6/10