Kim Nowak – My

kim nowak myFisz jest artystą, którego obecność sceniczna jest systematycznie wzbogacana przez kolejne nagrania studyjne: jak nie tworzone pod szyldem Tworzywa t o chociażby rodzinnie.  Śmiało można stwierdzić, że gdzieś po drodze mocno zaniedbany został projekt Kim Nowak czyli typowo gitarowa odsłona braci Waglewskich wzmocnionych siłami dodatkowych muzyków. Ostatni album – „Wilk” został nagrany w 2012 roku czyli ponad dekadę temu. Nie mogę powiedzieć, że do tej odsłony twórczości Fisza wracałem z dużą częstotliwością czy też, że brakowało mi nowego materiału. Nie zmienia to faktu, że oba krążki nagrane przez Kim Nowak co kilka miesięcy odwiedzały mój odtwarzacz i za każdym razem był to bardzo miło spędzony czas.

Kim Nowak gra prostego, garażowego rocka, który lata swojej świetności przeżywał już dość dawno temu. Patrząc na szczytowe osiągnięcia The White Stripes można śmiało powiedzieć, że minęły już około dwie dekady. W żaden sposób nie przeszkadza to w dalszym czerpaniu przyjemności z słuchania tego gatunku. Zwłaszcza, że Fisz wraz z ekipą dostarczył słuchaczom bardzo przyzwoity materiał.

Pierwsza z zapowiedzi czyli utwór tytułowy to klasyczny rock o niesamowitej przebojowości, który bez problemu może konkurować z radiowymi hitami. Słuchając tego utworu za każdym razem mam wrażenie, że już coś podobnego kiedyś słyszałem. Jednak nie jestem w stanie przypomnieć sobie co to było. W każdym razie „My” zdecydowanie punktuje na plus i przed premierą utwór ten sprawił, że album dołączył do mojej listy „oczekujących na premierę”.

Jeszcze większe wrażenie zrobił na mnie „Piasek”, który idealnie wkomponowuje się (zarówno muzycznie jak i tekstowo) w melancholijny klimat jesieni. Jedynym „problemem” obu utworów jest deficyt garażowości, na którą też czekałem.

Garażowość tę w dużej dawce dostarczył mi duet „Bohaterzy/Ludzie w biegu”. Tutaj jest już zdecydowanie prościej, ciężej i szybciej. Podobnie jest w moim albumowym faworycie – „Łysym z Fify” – który jest bardzo trafnym opisem sytuacji panującej w największej organizacji piłkarskiej na świecie.

Do szybkich pocisków zaliczyć możemy jeszcze „Lionela”. Bardzo ciekawą odskocznią od reszty jest na krążku „Sól”, która muzycznie i wokalnie wzbudza skojarzenia z latami 80tymi ubiegłego wieku. Podobnie jest z fragmentami „Apetytu” – tutaj nagroda należy się gitarzyście za prosty ale genialny i niesamowicie wpadający w ucho riff.

„Apetyt” poza genialnym riffem ma jeszcze jedną ważną rolę – jest na krążku swego rodzaju zastrzykiem kofeiny ponieważ w drugiej części albumu tempo dość wyraźnie spada. I w zasadzie jedynie to można uznać za jedyną bolączkę „My”. Album przy 14 utworach trwa prawie godzinę i w pewnym momencie słuchacz może zacząć to czuć.  Spokojnie można byłoby wyeliminować z 2-3 utwory i zamknąć całość w 45-50 minutach. Efekt byłby wtedy jeszcze lepszy.

Poza tym trudno mieć do „My” inne zastrzeżenia ponieważ jest to solidna garażówa, której od dłuższego czasu brakowało na polskiej scenie. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać na koncert w Szczecinie w grudniu. Fisz już wielokrotnie udowodnił, że na żywo potrafi brzmieć jeszcze lepiej niż w wersji studyjnej.

Moja ocena -> 8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *