Mariusz Duda – AFR AI D

mariusz duda afr ai dPrzez ostatnie kilkanaście lat wielokrotnie spotykałem się z opiniami jakoby Riverside był polską kopią Porcupine Tree a Mariusz Duda to nasz odpowiednik Stevena Wilsona. Trudno nie dostrzegać podobieństw pośród wymienionych ale opinie te są zdecydowanie krzywdzące, szczególnie w stosunku do Mariusza Dudy, który solowo (lub pod szyldem Lunatic Soul) eksperymentuje zdecydowanie bardziej udanie i przekonująco niż na kilku ostatnich krążkach Brytyjczyk.Polak potrafi rozgraniczyć eksperymenty brzmieniowe i nie wrzuca do jednego wora elektroniki sygnowanej imieniem i nazwiskiem z graniem progresywnym ocierającym się o klimaty folkowe, z jakim mieliśmy do czynienia przy okazji ostatniego albumu Lunatic Soul.

„AFR AI D” nie przełamuje schematu i ponownie kieruje muzykę artysty w klimaty typowo elektroniczne, w których usłyszymy dużo nawiązań do klasyki ale i też brzmień świeżych będących bezpośrednią kontynuacją muzyki zaprezentowanej na „Lockdown Trilogy”.

Za każdym razem gdy opisuję muzykę instrumentalną, utwierdzam się w przekonaniu, jak bardzo trudne to zadanie. Nie ma tu możliwości skupienia się na tekstach, wokalu, zwrotkach, refrenach itp. Mariusz Duda na „AFR AI D” zadania nie ułatwia ponieważ z krążkiem tym mam identyczny problem. Spróbuję zatem podejść do tego krążka w inny sposób.

„AFR AI D” w moim przypadku świetnie sprawdził się jako album grający w tle. Był też kilkukrotnie moim towarzyszem w czasie jazdy autem. Umilał mi również spacer podczas wieczornych spacerów. W każdym z tych wariantów sprawdził się bardzo dobrze. Jednocześnie w każdym z nich najlepiej funkcjonował jako całość – jeden, spójny organizm, ścieżka dźwiękowa do tego co akurat działo się wokół mnie.

Mimo kilkunastu przesłuchań nie jestem w stanie ocenić czy zidentyfikować go na wyrywki. Fakt faktem – sporo tutaj fragmentów, w których odnajdziemy zagubionego ducha Pink Floyd (fragmenty otwierającego krążek „Taming Nightmares” – tak, usłyszymy tu gitary i to nie tylko tu) czy też Jeana Michela Jarre’a. Całość utrzymana jest w średnim tempie, które zdecydowanie bardziej utrzymuje słuchacza na stabilnych poziomach niż składnia do podkręcenia obrotów. Sporo tu autorskiej wizji artysty, którą znamy z poprzednich wydawnictw.

W ich przypadku również mam podobny problem. Ale czy tak naprawdę można go nazwać problemem? Może właśnie na tym polega urok tych albumów? Na tej spójności i idealnym funkcjonowaniu jako całość? Przecież wszelkiego rodzaju concept albumy również najlepiej sprawdzają się gdy są odtwarzane „od deski do deski” a nie na wyrywki. I w zasadzie „AFR AI D” można uznać za taki concept będący oznaką niepokoju przed AI. Tutaj należy się dodatkowy plus za świetną grę słów.

„AFR AI D” nie jest z pewnością albumem, do którego będę wracał często ale podobnie mam chociażby z „Lockdown Trilogy”, po którego sięgam sporadycznie a jednak zajmuje on honorowe miejsce w mojej kolekcji płyt i w takiej konwencji słuchania „od święta” sprawdza się najlepiej i każdy odsłuch jest swego rodzaju prezentem, który cieszy za każdym razem.

Moja ocena -> 8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *