Podobno człowiek, który nie wytacza sobie nowych ścieżek i nowych wyzwań, nie rozwija się. Wiele w tym prawdy – na własne oczy przekonałem się o tym obserwując kilku znajomych. Człowiek stojący w miejscu to jakby człowiek cofający się. Dziś przede mną nie lada wyzwanie – zrecenzowanie Grzechu Grzecha Piotrowskiego. Jest to zadanie o tyle trudne, że prezentowany przez niego styl jest dla mnie totalnie obcy, nigdy nie obracałem się w klimatach zaprezentowanych na tym krążku. Zatem nie będzie to wywód fachowca, profesjonalisty tylko raczej opinia przeciętnego Kowalskiego, który (dosłownie) w prezencie otrzymał ten album. Sin jest dla mnie soundtrackiem do filmu, który nigdy nie powstał. Jest to chwila (lekko ponad 52 minuty) wytchnienia i oderwania się od świata pędzącego nie wiadomo dokąd. Nie jest to album do słuchania na co dzień. Jest to wydawnictwo, które powinno być traktowane z należytym szacunkiem: gdy je włączamy to skupiamy się tylko na nim. Sin traktuję jako płytę „obrzędową” albo „rytualną” – mam ją już od jakiegoś czasu a na chwilę obecną licznik odsłuchań nie stał się jeszcze dwucyfrowy. Ale chyba właśnie w tej formie Grzech „wchodzi” najlepiej. Każdy z tych kilku odsłuchów to 52minutowe odcięcie się od otaczającego mnie świata. I nie powiem – były to bardzo pozytywne momenty. Człowiek nie myślał o problemach dnia codziennego, o gonitwie za sukcesem, karierą. Liczyły się tylko kojące i uspokajające dźwięki. Niektóre z nich relaksują trochę bardziej dynamicznie jak np. otwierający album „Moje Słońce”, inne robią to o wiele wolniej – „Tylko My”. Wszystko podane jest w wyważonych proporcjach chociaż troszkę bardziej podoba mi się pierwsza część tego krążka. Jak już wcześniej pisałem – specjalistą od gatunku nie jestem ale mi osobiście od samego początku ten krążek kojarzył się z Kennym G. Wspomniałem również, że jest to soundtrack do filmu, który nigdy nie powstał. Gdybym musiał dokonać wyboru to niektóre momenty Grzechu umieściłbym w filmach przyrodniczych: piękny, słoneczny dzień, tatrzańska przyroda budząca się do życia po długiej i surowej zimie, w Dolinie Chochołowskiej fioletowe dywany krokusów, gdzieś na zboczu kozice, strumyk płynie z wolna, w oddali na grani człowiek…. I Sin. Piękna sprawa:) Mimo, że nie znam się na takiej muzyce to i tak gorąco polecam, na pewno spędzicie z Grzechem wiele miłych chwil. Dodatkowo na plus działa bardzo ładne wydanie albumu z tłoczeniem na złotym nośniku włącznie. Moja stale powiększająca się kolekcja płyt różnych powiększyła się o nietuzinkowego rodzynka, do którego z dużą przyjemnością jeszcze wielokrotnie będę wracał.
Moja ocena -> 8/10