Cavalera Conspiracy – Blunt Force Trauma

cavalera conspiracy blunt force traumaOd jakiegoś czasu w sieciówce mającej planetę w nazwie oraz jej „konkurencji”, do której to nie mają wjazdu idioci, panuje taka nowa świecka tradycja koszykowa. Do owych koszyków trafiają płyty przecenione, w cenach mniej lub bardziej atrakcyjnych. Zazwyczaj trudno trafić tam na coś ciekawego czy bardziej znanego ale czasem zdarzają się wyjątki. A to człowiek się zdenerwuje bo ktoś trafi Absolute Dissent od Killing Joke za bodajże 9,99zł podczas gdy sam dałem za nią kilka tygodni wcześniej 49,99zł, a to innym razem samemu się coś fajnego upoluje. W ten oto sposób niedawno zostałem posiadaczem najnowszego dziecka Cavalera Conspiracy. Inflikted nie słyszałem zatem Blunt Force Trauma to mój pierwszy kontakt z tym projektem Maxa C. Płytka wylądowała w napędzie, płytka ruszyła i….. już po pierwszych kilku sekundach stwierdziłem – BFC to taki Omen 2 od Soulfly’a. Brzmienie bardzo podobne, ciężar, agresja, brutalność – wszystko się zgadza. Nie wiem czy na ten krążek trafiły rzeczy, które nie zmieściły się na Omenie czy akurat Max miał wenę akurat na taki klimat grania. W każdym razie jakby wymieszać kawałki z obu wydawnictw to ciężko byłoby rozpoznać co jest co. W ogóle cała ta idea Cavalera Conspiracy mogła zostać pochłonięta przez główny zespół Maxa. Połowa Soulfly’a (bo mamy tu jeszcze Rizzo) tu występuje, reszta jest inna ale na Enslaved też się wymieniła i skład co jakiś czas rotuje. BFC nie wnosi niczego nowego do twórczości jednego z założycieli Sepultury. Wszystko to już było, wszystko już słyszeliśmy. Dodatkowo album jest krótki bo nie trwa nawet 35 minut. Czyli długość nie taka jak trzeba, wtórnością wieje tu na kilometr zatem trochę lipa, nie? Niby tak ale co z tego skoro album bardzo mi się podoba. I wcale nie przeszkadzają mi banalne teksty oraz coraz bardziej zajechany wokal Maxa. Od jego tworów oczekuję czegoś innego: porządnego kopa, skondensowanej dawki mocnego i szybkiego grania. I na BFC to wszystko dostaję. Oczywiście nie brakuje tu chwilowych zjazdów formy. Średnio podchodzi mi „Burn Waco” i „Genghis Khan”. W kilku innych utworach też znalazłoby się parę słabszych miejsc. Ale te niedogodności rekompensuje bardzo dobra (a momentami nawet świetna) pierwsza siódemka z track listy. Szybkie tempo, przytłaczający ciężar, kilka genialnych momentów zaserwowanych słuchaczowi przez Rizzo(sam ten gość „robi” ponad połowę wartości tego albumu) – to jest to. I mimo tego, że BFC to tak na prawdę chamskie odgrzewanie kotletów to płyty słucha się na prawdę przyjemnie. Chociaż kolejnych kilku takich albumów chyba bym nie zdzierżył:)

Moja ocena -> 7/10

4 myśli nt. „Cavalera Conspiracy – Blunt Force Trauma”

  1. Mocno czekałem na tą płytę i kiedy w końcu udało mi się jej posłuchać (po zdecydowanie zbyt długim oczekiwaniu na płytę w Empiku) równie mocno się rozczarowałem. Przeciętny album i na tą chwilę ciężko mi nawet przypomnieć sobie jakiś jeden wyróżniający się numer. Tym bardziej słabo BFC wypada na tle pierwszego wydawnictwa Cavalera Conspiracy, które bardzo przypadło mi do gustu i jest na nim dużo mocnych numerów, które dobrze zapadają w pamięć. Tak, więc polecam Ci Inflikted, które jest zdecydowanie lepsze.

    1. Inflikted już do mnie jedzie, obstawiam, że jutro/góra wtorek będzie także w przyszłym tygodniu pewnie skrobnę parę słów i o tym krążku:)

  2. Obstawiam, że o wiele bardziej Ci się spodoba. Nie będę na razie pisał swoich uwag o tym krążku, poczekam na Twoją recenzję. Ale powiem tylko, że ja bym właśnie Infliked dał takie mocne 7 albo może nawet 8, bo Blunt Force Trauma to raczej gdzieś w okolicach 5 się plasuje według mojej oceny. Nie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *