Trudno uniknąć porównań pomiędzy Mob Rules a poprzedzającym go Heaven And Hell. W zasadzie nie ma się co dziwić – oba krążki dzieli tylko rok. Pierwszy odniósł olbrzymi sukces zatem w wypadku drugiego były do wyboru tylko 2 opcje: pójść za ciosem albo ewentualnie całkowicie zmienić styl. Zespół wybrał opcję pierwszą – załóżmy, że ze względu na to, że czasu na rewolucje było bardzo mało;) Zestawienie obu tych krążków zawsze przypomina mi inny wyśmienity duet – A Night At The Opera i A Day At The Races. Podobnie jak w wypadku Queen albumy te stanowią jakby jedną całość, uzupełniają się, są swoimi kopiami ale jednak różnią się detalami. Kopie? Proszę bardzo: „Neon Knights” i „Turn Up The Night”. Oba otwierają krążki i mają w sobie ogromną dawkę energii. Kolejny przykład? Sabbathowe ballady: „Children Of The Sea” i jego odpowiednik „Sign Of The Southern Cross”. Takich porównań można znaleźć więcej bez żadnych problemów. Ale w zasadzie po co psuć sobie przyjemność z słuchania. Podobieństwa oczywiście są ale w żaden sposób nie przeszkadzają. Zwłaszcza, że poziom obu wydawnictw jest bardzo wysoki. W przypadku Mob Rules mam tylko jeden zarzut, który zwie się „E5150”. Nie wiem po co zespół umieszczał ten przerywnik na krążku. Przerywnik? Inaczej tego zlepku dźwięków nazwać nie można. Gdzieś… kiedyś…. czytałem, że utwór ten ma jakiś głębszy sens, niektórym udało się nawet rozszyfrować znaczenie tytułu ale mnie on jakoś nie przekonuje. Sam w sobie nie jest zły ale nie pasuje na prawdę świetnej reszty. Oprócz „Turn Up The Night” czyli pocisku na początek (swoją drogą „Neon Knights” chyba wygrywa rywalizację „otwieraczy”) i jednego z najlepszych utworów z czasów Dio – „Sign Of The Southern Cross” mamy tu przecież jeszcze m.in. „Falling From The Edge Of The World”, który po bardzo powolnym i snującym się początku rozkręca się i nabiera dynamiki w wyborny sposób. Kopyta nie brakuje utworowi tytułowemu, który został wypuszczony na singlu. Przebojowości nie można odmówić „Voodoo”. Potężnym riffem atakuje słuchacza „Country Girl”. Podobnie sytuacja przedstawia się w przypadku „Slipping Away”. Całość zamyka „Over And Over” – fragment minimalnie słabszy od reszty: powolny, snujący się, momentami lekko nużący. Bardziej pasuje on do solowej twórczości Dio z późniejszych lat niż do Black Sabbath. Ta chwilowa niedogodność nie psuje ogólnego odbioru Mob Rules a ten jest jak najbardziej pozytywny. Po kilku słabszych albumach nagranych jeszcze z Ozzym na mikrofon „wskoczył” Dio i ekipa Black Sabbath nagrała 2 świetne albumy – jedne z najlepszych w swojej dyskografii i chyba ostatnie, o których można powiedzieć, że to klasyka i filary gatunku.
Moja ocena -> 9/10
Klasycznie tu ostatnio 😉 Nie mogę się jednak z Tobą zgodzić co do „Over and Over”. Nawet nie dlatego, że to mój ulubiony utwór z tego albumu, ale według mnie to także najbardziej doom metalowy kawałek (obok „Lonely Is the Word”) z longplayów Black Sabbath z Dio. Jednak więcej tu słyszę „oryginalnego” Sabbath, niż twórczości grupy Dio 😉
Bardzo lubię i cenię BS z Dio (wliczając „The Devil You Know”) i wydaje mi się, że byli by dużo bardziej popularni, gdyby od samego początku porzucili nazwę Black Sabbath. Wiadomix, było i jest tak dużo zacietrzewionych i ograniczonych fanów, którzy nie przyjmują tej nazwy bez Ozzy’ego. A BS + Dio miał tak bardzo wiele dobrej muzyki do zaoferowania, która została pominięta głównie z jednego powodu.
Pierwsze płyty solowe Ozzy’ego, diametralnie inne od BS (jak i przaśny image Ozzy’ego w tamtym czasie), i ich bardzo duża popularność w Stanach też miały zapewne wpływ na dużo mniejszą uwagę skierowaną na BS.
Ale to tylko takie polemizowanie, meritum jest takie, że Mob Rules jest płytą świetną. Iommi i Geezer w bardzo wysokiej formie. Wg mnie jest to ostatnia z najlepszych płyt, mimo, że również lubię parę z późniejszego katalogu (The Eternal Idol, Tyr, Dehumanizer).