Killers dzieli od debiutu niecały rok. To zdecydowanie za mało czasu na drastyczne zmiany czyli powinno być dobrze! A może nawet i lepiej bo od pierwszych sekund krążka słychać, że brzmienie jakby lepsze. Ale co z tego skoro Killers nie wciąga tak jak Iron Maiden. W zasadzie drugiemu albumowi zespołu niczego nie można zarzucić. Wszystko tu gra, 40 kilka minut przelatuje w miarę szybko, słucha się tego przyjemnie i…. to by chyba było na tyle. Nie ma tutaj takiej różnorodności jak na poprzedniku. Materiał jest równy, nie znajdziemy tu raczej zapychaczy ale działa to również w drugą stronę – na genialne momenty raczej nie mamy co liczyć. A tych na debiucie było co najmniej dużo. Czas na rozłożenie Killers na czynniki. Mamy tu 2 instrumentale: „The Ides Of March” oraz „Genghis Khan”. Pierwszy to wprowadzenie do albumu, drugi jest natomiast pełnoprawnym utworem i to w dodatku trzymającym całkiem wysoki poziom. „Wrathchild” to dla wielu fanów czołówka dokonań grupy. Ja do tej rzeszy nie należę. Sam „Wrathchild” to kawałek dobrego grania ale bez nadzwyczajnej rewelacji. Praktycznie każdy moment debiutu bije ten utwór na głowę. Zdecydowanie lepiej moim zdaniem wypada „Murders In The Rue Morgue” czy chociażby track tytułowy;) Intrygujący jest „Prodigal Son” drastycznie odbiegający od stylu grupy. Mi osobiście bardziej przypomina to początki Queen, dodatkowo w stylu utworów z Mayem na wokalu. Może i typowy Iron Maiden to nie jest ale utwór wciąga i robi podobne wrażenie jak „Strange World” z poprzedniego wydawnictwa. Fajną dawkę energii niesie ze sobą „Purgatory”. Ogólnie druga połowa albumu wypada zdecydowanie lepiej niż „strona A”: jest bardziej różnorodna i „wielobarwna”. Co nie zmienia faktu, że Killers w porówaniu z debiutem wypada średnio. Jak to kiedyś powiedział mój znajomy: „Killers to najgorszy album z Di’Anno na wokalu”. Stwierdzenie to może niezbyt trafne ale z której strony by nie patrzeć – miał rację;)
Moja ocena -> 6/10
Większość utworów z tego albumu powstało jeszcze przed nagraniem debiutu – nic zatem dziwnego, że to słabszy longplay 😉 Jest tu kilka niezłych momentów, zresztą jak na każdym albumie Dziewicy, ale w sumie nic by się nie stało, gdyby „Killers” nie został nigdy wydany.
Utwory, które znalazły się zarówno na debiucie jak i na Killers powstawały sukcesywnie jeszcze w latach 70-tych i były już od dawna obecne w repertuarze grupy. Aczkolwiek, co warte podkreślenia Murders in the Rue Morgue oraz Killers to akurat nowości, ale to jedyne kawałki, które powstały specjalnie na potrzeby Killers. Natomiast prawdą jest to, że na debiut zespół wyekspediował kawałki, które uważał za najlepsze ze swojego repertuaru, stąd na Killers pozostały te słabsze. Co do oceny albumu pełna zgoda. Brzmienie o niebo lepsze, ale jakość kompozycji słabsza.
Ja się nie zgodzę z opinią o Wrathchild. Według mnie to właśnie jeden z lepszych numerów Żelaznej Dziewczynej. Świetnie wypada szczególnie grany obecnie na koncertach, z trzema gitarami w składzie. Poza tym faktycznie płyta dobra, ale bez rewelacji. Swoją drogą, słyszałeś płytę Gaaby Kulki z covarami Maidenów?
Niezwykle fajny post, badawcze wpisy zalecam wszystkim literaturę
Bardzo wartościowy tekst, zalecam wszystkim