Po wydaniu w 2019 roku „Gold & Grey” zakończył się pewien rozdział w historii Baroness – otóż zespół ogłosił, że jest to ostatni kolorowy album. Wtedy nikt nie wiedział czy wiąże się to tylko ze zmianą nazewnictwa czy może również muzycznego kierunku. Już pierwsza zapowiedź „nowej odsłony” ekipy z Savannah wyraźnie sygnalizowała, że o muzycznym przewrocie raczej nie będzie mowy. Szkoda zatem, że kolorowy wątek nie został pociągnięty dalej. Sam utwór „Last Word” to powrót zespołu w czasy „Yellow & Green” a dokładniej pierwszej – żywszej płyty. Mimo ponad 6 minut trwania utwór niesamowicie wpada w ucho i trzyma słuchacza w napięciu.
Początkowe fragmenty „Beneath The Rose” – drugiej zapowiedzi – kierują Baroness do jeszcze wcześniejszych wydawnictw. Pojawia się tutaj również swego rodzaju nowość ponieważ Baizley recytuje dużą część tekstu. Dopiero w okolicach refrenu robi się bardziej standardowo i przebojowo.
Sporo nowości pojawiło się również w „Shine”. Jedną z ważniejszych jest wsparcie wokalne basistki zespołu – Giny Gleason. Eksperyment ten można uznać za wyjątkowo udany, podobnie jak sam utwór. Po usłyszeniu trzech przedpremierowych zapowiedzi można było wysnuć dwa scenariusze: albo zespół miał wyjątkowego nosa i do promocji wytypował najlepsze co mógł albo zwyczajnie „Stone” będzie wyjątkowo udanym albumem.
Słuchając końcowego efektu pracy muzyków skłaniam się ku drugiemu scenariuszowi ponieważ „Stone” jest zwyczajnie bardzo dobrym albumem, który wyraźnie bije na głowę swojego poprzednika pod co najmniej dwoma względami. Pierwszym z nich jest produkcja – może nadal nie idealna, ale przynajmniej sprawiająca, że albumu da się słuchać bezboleśnie skupiając się na samym muzycznym materiale a nie zastanawianiu się jak można było wypuścić w świat tak skopany produkt.
Drugą przewagą „Stone” nad poprzednikiem jest jakość stworzonego materiału i brak „zapchajdziur” w postaci chociażby dziwnych przerywników muzycznych. Nowy album po krótkim intro „Embers” oferuje słuchaczowi praktycznie samo gęste – bez zbędnych nabijaczy czasu trwania bo za taki z pewnością nie można uznać minimalistycznego „The Dirge”. Oczywiście nie wszystkie fragmenty utrzymują poziom zapowiedzi ale raczej nie ma tu mowy o jakichkolwiek mieliznach. I nawet najdłuższa na krążku „Magnolia”, która trwa prawie 8 minut wciąga i zaskakuje sporą ilością wątków oraz kolejnym wsparciem wokalnym Giny (ponownie udanym!).
Z dziesięciu zaprezentowanych utworów o lekkie skrócenie prosi się jedynie „Under The Wheel”. Poza tym „Shine” prezentuje się bardzo dobrze i wraz z „Purple” i „Yellow & Green” może się bić o trzecie miejsce na podium – tutaj TOP2 jest raczej nie do pobicia. Sprawa ma się diametralnie inaczej jeśli chodzi o zestawienie gitarowych płyt wydanych w tym roku ponieważ Baroness spokojnie może powalczyć o wyróżnienia i to nie tylko w swoim gatunku. Album rozgłośni radiowych raczej nie podbije ale swoim poziomem może sprawić, że zespół pozyska sporą rzeszę nowych fanów.