Przyznam szczerze, że od samego początku miałem mieszane uczucia co do tego krążka. I nawet nie chodzi tu o zapowiadające album „Evil Twin” i „Breathing Lightning”, które są zwyczajnie nijakie: ani ziębią ani parzą. Pierwsze czerwone światełko zapaliło się w momencie wypuszczenia przez zespół informacji o tym, że do jakiejś bogatszej wersji „For All Kings” dołączona będzie talia kart. Ile to razy mieliśmy już do czynienia z przypadkiem, w którym do zakupu kiepskiego produktu zachęcano ludzi różnego rodzaju gratisami? Czyżby i tym razem miało być podobnie?
Na to wszystko nałożyły się jeszcze zapowiedzi, że jest to najlepszy album Anthrax od czasów „Persistence Of Time”. Gdy słucham efektów pracy muzyków to praktycznie mógłbym to potwierdzić ale z jednym „ale!”. Nie bierzemy pod uwagę „Sound Of White Noise”, który jest na prawdę bardzo dobrym albumem (w sumie „We’ve Come For You All” też daje radę). Po spełnieniu tego warunku mogę potwierdzić – „For All Kings” jest najlepszym krążkiem od 1990 roku.
Wbrew pozorom nie świadczy to o wybitności nowego albumu tylko o fakcie, że tak na prawdę Anthrax zatrzymał się w rozwoju ponad 20 lat temu i po „Persistence Of Time” nie nagrał niczego co wybijałoby się powyżej średniej. „For All Kings” nic w tej materii nie zmienia. Jest to kontynuacja tego co mogliśmy usłyszeć na „Worship Music”, z tym że na troszkę wyższym poziomie. Pierwszą i podstawową wadą nowego albumu jest jego długość. Niecała godzina materiału to ilość, którą spokojnie można przełknąć. Ale nie w wypadku tego krążka. „For All Kings” momentami strasznie się dłuży, niektóre kompozycje nie dość, że są jałowe to jeszcze ciągną się nie wiadomo po co niczym kolejny odcinek „Klanu”. Przy pierwszym czy drugim razie jest to jeszcze do zaakceptowania ale przy kolejnych słuchacz ma uczucie, że to się nigdy nie skończy.
Drugą wadą „For All Kings” jest brak utworów, które porywałyby słuchacza, wpadały do jego głowy już przy pierwszym przesłuchaniu i nie chciały jej opuścić. Po kilkunastu przesłuchaniach jedynie „rasowy” thrashowy „Zero Tolerance” sprawia, że chciałbym w ogóle wracać do tego albumu. Problem w tym, że utwór ten umieszczony jest na końcu i część słuchaczy będzie miała problem żeby w ogóle do niego dotrwać.
Reszta czyli 10 utworów nie jest tragiczna i nie odpycha ale też w żaden sposób nie przyciąga. Mieści się po prostu w średniej krajowej. I to raczej bez wyskoków na plus czy minus. Dodatkowo na niekorzyść albumu działa fakt, że tak na prawdę jest tu mało thrashu w thrashu. A niektóre zespoły udowadniają, że nawet upływu lat nadal można solidnie „łoić”. I nie mówię tu już nawet o Slayerze tylko bardziej o Exodusie i Overkillu. I prawda jest taka, że któraś z tych ekip już dawno powinna zastąpić Anthrax w tym wyimaginowanym gronie „The Big Four”. Zespołom Holta i Blitza na pewno bardziej się to miejsce należy bo od dłuższego czasu Anthrax to nie podium tylko okolice drugiej połowy tabeli thrashowej ligi. Na tle ostatnich wydawnictw gatunkowej elity „For All Kings” wypada średnio. Czekamy na odpowiedź Metallicy, która prawdopodobnie nagra coś jeszcze bardziej przeciętnego;)
Kwestia gustu. Dla mnie to znakomity album. Wieje nudą??? To zmień płytę.
To właśnie zrobiłem. Lepiej podchodzi mi Nuclear, Death Angel, Slayer, Exodus i Overkill
Dla mnie od zawsze zamiast Anthraxu w The Big Four powinien być Testament
Czołem!
Bardzo interesująca recenzja. Pragnę tylko zauważyć, że tzw. „Wielka Czwórka Sraszu” to sztucznie utworzony twór przez ówczesną prasę, mający na celu promocje określonych kapel określonych wytwórni.
Podłapano to i potem bezrozumnie powtarzano jako jakąś mantrę czy wyznacznik dobrego stylu, a to jedynie hasło marketingowe zorientowane na sprzedaż i promocję określonych produktów XD
Dodam, że takie stare tuzy jak Exodus, Destruction, Testament, Slayer, Megadeth czy Anthrax już dawno przebrzmiały i jaranie się ich nowszymi dziełami nieco mija się z celem. Nie ma w nich tego, co przyciągało do tych zespołów w dawniejszych latach. Teraz jest mrowie kapel, które to grają lepiej i naturalniej. Nie mówię tutaj o tej całej tzw. nowej fali thrashu, ale nawet wśród tego zalewu średniaków można wyłapać perełki (jak Black Fast czy Deathhammer). Fakt faktem, muszę przyznać, że takiemu Tankard, Overkill czy Death Angel (mimo iż ich nowa płyta mi nie podchodzi) nadal nieźle wychodzi łupanie.
O Metallice to już nawet nie należy wspominać, bo oni byli ciency nawet w latach 80tych. Wystarczy porównać Kij’em All chocby z Power Hungry Victim (przymykając oko na tę kiczowatą okładkę), czy starszą o dwa lata demówką Metal Ciecia by zobaczyć jak Meta posysała przy współczesnych sobie kapelach.
Pozdrawiam serdecznie 😉
No nowy Death Angel wielkiej rewelacji nie robi niestety. Lepiej pod tym względem wypada Destruction ale w ich wypadku mam wrażenie, że od X lat grają to samo…;) Na chwilę obecną ze starej gwardii najbardziej podchodzi mi Overkill, Exodus i Sodom, do którego bardzo długo musiałem się przekonywać. Z nowszych chilijski Nuclear;)