Po zeszłorocznej śmierci Chrisa Cornella na placu boju w komplecie pozostał tylko Pearl Jam. Kroku dzielnie dotrzymuje mu ekipa Alice In Chains, która mimo braku Staleya radzi sobie dobrze i po śmierci wokalisty wydała 2 porządne albumy. Brak charyzmatycznego Layne’a nie jest na nich aż tak bardzo odczuwalny.
Dlatego z uśmiechem na ustach przyjąłem informację o zbliżającej się premierze „Rainier Fog” – w końcu od wydania ostatniego krążka minęło już 5 lat zatem nowy materiał był jak najbardziej wskazany. Apetyt podsyciły 3 albumowe zapowiedzi w postaci: „The One You Know”, „So Far Under” i „Never Fade”. Od pierwszych dźwięków „The One You Know” wiadomo z jakim zespołem mamy do czynienia. Charakterystyczne brzmienie, riff oraz szybko wpadający w ucho refren sprawiają, że znów czujemy się jak w latach 90tych ubiegłego wieku. Identyczna sytuacja ma miejsce w przypadku „So Far Under” .
Oba utwory zawieszone są klimatem gdzieś pomiędzy „Dirt” i „Alice In Chains”. Między tym drugim a EPkami oscyluje „Never Fade”, którego premiera zbiegła się z urlopem w Słowenii – może dlatego nawet dziś budzi we mnie tak pozytywne skojarzenia. Premiera „Rainier Fog” odbyła się już po powrocie do kraju i wzbudziła we mnie mieszane uczucia.
Powiem tak – Alice In Chains żeruje na wspomnieniach. Jeśli komuś to nie przeszkadza to spędzi z nowym albumem wiele przyjemnych chwil, w innym przypadku „Rainier Fog” będzie rozczarowaniem. Słuchając krążka mamy słuszne wrażenie, że większość z tych rzeczy już była i mamy do czynienia z kopiowaniem sprawdzonych schematów. „Red Giant” brzmi jak B-side, któregoś z singli z albumu z 1995 roku. Utwór tytułowy to Alicja już z nowszych czasów. Z kolei „Fly” mógłby się znaleźć na którejś EPce razem z „Never Fade”, „Maybe” a nawet „Deaf Ears Blind Eyes”.
Lekkim zaskoczeniem jest „Drone”, który odstaje od albumowej stylistyki i jest swego rodzaju nowością w dorobku zespołu – powiewem świeżości. Całość zamyka balladowy „All I Am”, po którym musimy zadać sobie pytanie czy nadal chcemy takiej Alicji? Ja chyba chcę i to nawet nie ze względu na sentyment do dawnych czasów tylko fakt, że „Rainier Fog” bije na głowę znaczną część nowych zespołów. A przecież trzeba przyznać, że jest to jedna z gorszych pozycji w dyskografii AIC, która wyprzedza tylko „The Devil….” . Jednak ma nad nim olbrzymią przewagę w postaci zdecydowanie krótszego czasu trwania. Dzięki temu „Rainier Fog” nie męczy i nie nudzi. Chociaż przyznam, że liczyłem na coś wyjątkowego a dostałem „tylko” solidny album.
Pablo Reviews by się lekko zdenerwował tą ocenką XDD
Paweł coraz bardziej gra na innych falach niż ja;)
Skądże znowu, spodziewałem się po Karolu takiej oceny 😉
W sumie to nawet dobrze, że ten album się ukazał, bo miałem dzięki temu powód, by przypomnieć sobie, jak dobry to był kiedyś zespół. W końcu przekonałem się do „Tripoda”, a „Dirt” pozostaje w ścisłej czołówce moich ulubionych albumów z lat 90.
Z tego co pamietam to juz dawno temu probowalem przekonac Cie do tripoda:)
Tak, pamiętam, ale nie miałem ochoty go więcej męczyć. Jak jakiś album nie wchodzi, to najlepiej odstawić go na dłuższy czas, aż się zapomni, co w nim przeszkadzało. Jak album jest dobry, to w końcu zaskoczy 😉
Najgorsza płyta AiC jaką słyszałem.