Od premiery „Eat The Elephant” minęło już ładnych parę miesięcy. Mniej więcej tyle samo czasu minęło od mojego ostatniego przesłuchania tego krążka. Krótko po premierze miałem do niego kilka podejść lecz szybko nowy A Perfect Circle został odstawiony na boczne tory, z których nie miałem ochoty go ściągać. A przecież zapowiadało się całkiem nieźle…
„The Doomed” może i nie powalał ale wstydu nie przynosił i spokojnie mógłby się znaleźć przykładowo na stronie B któregoś z singli z „Thirteenth Step”. Zdecydowanie lepiej wypadł „Disillusioned”, który jest najjaśniejszym punktem tego wydawnictwa i dowodem na to, że MJK potrafi nadal umoczyć swoje palce w czymś wyjątkowym.
Pierwsze światełko awaryjne zapaliło się w momencie premiery trzeciej zapowiedzi – „TalkTalk”, która wydawała się być n-tą wariacją na temat dwóch poprzednich. Jednak wypadała ona i tak zdecydowanie lepiej od „So Long, And Thanks For All The Fish”, którego zwyczajnie nie da się słuchać. Utwór ten traktuję jako nieudany i mało śmieszny żart, który ostatecznie odebrał mi nadzieję na to, że „Eat The Elephant” może dorównać poziomem dwóm pierwszym albumom. No i nie dorównuje. Co więcej – jest albumem zupełnie niepotrzebnym, oderwanym od rzeczywistości i dzisiejszych czasów.
Początkowo myślałem, że nowy APC ma nieszczęśliwy układ utworów na track liście. Wszystkie zapowiedzi umieszczone są w pierwszych 6 utworach przez co zlewają się one w jedną całość, która szybko nuży i sprawia, że gdzieś po „Disillusioned” skupienie przy krążku zaczyna lecieć na łeb na szyję. Jednak nie to jest najgorsze. Problem w tym, że po tych 6 utworach tak na prawdę niewiele się już dzieje. Słuchanie drugiej połowy krążka nie męczy ale w głowie nie pozostaje nic co sprawiałoby, że chcielibyśmy do „Eat The Elephant” wrócić.
Patrząc na okres dzielący nowy album i „Thirteenth Step” („Emotive” nie liczę) zaczynam się bać o nowego Toola. Chociaż wypuszczona jakiś czas temu kilkunastosekundowa zapowiedź nowego albumu wywołała u mnie zdecydowanie więcej emocji niż cały nowy APC. Prawda jest taka, że „Eat The Elephant” spokojnie mogłoby nie być bo nie wnosi niczego ciekawego do muzyki współczesnej i jest raczej wstydliwą pozycją w dyskografii zespołu, który nagrał tak genialne rzeczy jak „The Noose” czy „Weak And Powerless”.
He, jak to się ludziki różnic potrafią. Dla mnie „So Long, And Thanks For All The Fish” to najlepszy kawałek na płycie a i w całej dyskografii bym go umieścił wysoko. A o nowego Toola nie ma się do bać bo to urban legend i nigdy nie wyjdzie 😉
Też uważam, że to słaby album. Taki, do którego wcale nie chce się wracać. Poprzednie płyty mają coś w sobie, są po prostu dobre, natomiast ETE przesłuchałem z 4-5 razy po zakupie i już nie ląduje w odtwarzaczu.
BTW. Kto wie, może faktycznie byłoby lepiej gdyby Tool już nic nie wydał? 10.000 Days też nie było jakieś świetne, raczej odtwórcze. Chociaż chciałbym żeby nagrali znakomitą płytę i po raz ostatni zdziwili świat 🙂