Nie ma co ukrywać: Trójka albo jak kto woli Om wyróżnia się na tle dyskografii grupy. Czymże? A tym, że ma paskudną okładkę:) W swoim dorobku Soulfly ma na prawdę kilka świetnych projektów. Tu króluje bieda z nędzą. Chociaż sama idea Om/Aum jest ciekawa. Ale jako całość w ogóle to nie wygląda. No ale nie oceniajmy płyty po okładce. Zwłaszcza, że zawartość krążka prezentuje się znacznie lepiej od projektu graficznego ale jako całość też nie powala. Najbardziej wyróżnia się tu kolejny hołd oddany pasierbowi Maxa – „Tree Of Pain”. Jest to rzecz, której koniecznie trzeba posłuchać samemu bo ciężko opisać jakie emocje zostały zawarte w tych ponad 8 minutach muzyki. Spokojny początek z damskim wokalem(druga odsłona współpracy Maxa ze świetną Ashą Rabouin) wcale nie zwiastuje tego co następuje lekko po 2 minutach grania. Jestem przyzwyczajony do tego, że produkcje Cavalery nie słyną z wysublimowanej, bardzo ambitnej i rozbudowanej liryki, dlatego staram się skupiać głównie na muzyce. Muszę jednak przyznać, że w tym utworze Max napisał bardzo poruszający tekst, pełen żalu i bólu. Osobiście nie potrafię przejść obok tego obojętnie i zawsze podczas słuchanie „Tree Of Pain” towarzyszy mi jakieś takie dziwne uczucie. Co jeszcze. Pierwsza trójka jest na prawdę mocna, ze szczególnym naciskiem na 1 i 3 track. W pierwszym przewija się taki fajny dźwięk, nie wiem co to jest. Brzmi jak jakiś zwierzak. Trzeci atakuje nas opętańczym „noooooooooo” Maxa. Świetnie zaczyna się „L.O.T.M.”. Szkoda, że później nie jest już tak rewelacyjnie ale i tak utwór utrzymuje dobry poziom i jest to najcięższe działo wytoczone przez zespół. Niewiele lżejsze Soulfly prezentuje w 83sekundowym „Call To Arms”. Gdybym miał wybrać top3 z tego albumu to tuż za „Tree Of Pain” znalazłby się utwór „Four Elements”. Tu potężny ciężar pierwszej części połączony został z orientalnym brzmieniem drugiej. Efektem jest zapowiedź tego co zostało doszlifowane jeszcze bardziej na Prophecy chociażby w utworze „Mars”. Fajnie prezentuje się „Sangue De Bairro”. Trzecia część instrumentalnego „Soulfly” też spokojnie daje radę chociaż nie jest to ścisła czołówka serii. Zespół na 3 dorzucił też drugiego instrumentala – skromnego w formie „Zumbi”. Jego pierwsza część jest na prawdę dobra, drugiej(opierającej się praktycznie tylko na samych dzwonkach) mogłoby nie być. Jestem szczęśliwym posiadaczem wersji japońskiej tego krążka. Został na niej umieszczony jeden bonus w postaci covera Pailhead „I Will Refuse”. Tu wyróżnia się szczególnie mocno wyeksponowany bas. Po wejściu „utworu właściwego” jest tu równie ciekawie. Szkoda, że ten track wszedł tylko na wersję japońską a nie światową – warty jest tego by poznała go szersza rzesza fanów. Przechodzimy do minusów. A ten jest jeden – „One”. Nie jest to zły numer, czasem lubię go posłuchać ale właśnie Soulfly’a w tej odsłonie jakoś specjalnie nie lubię. Są tu też 2 utwory, które ciężko uznać za minusy. Raczej są to średniaki nie wychylające się ani na + ani na -: „Brasil” i „One Nation”. Na Trójce jest też jedna ciekawostka – „9 11 01”. Pod tym ciągiem liczb kryje się drugi hołd na tej płycie – minuta ciszy poświęcona ofiarom zamachów z 11 września 2001 roku.
Prawda jest taka, że Trójka obok Primitive jest najsłabszą płytą w dyskografii grupy. Nie oznacza to jednak, że jest to słabe wydawnictwo i na pewno wiele zespołów chciałoby mieć w swoim dorobku najlepszy album na poziomie najsłabszego ze stajni Cavalery.
Moja ocena -> 7/10