Nie masz problemów i zmartwień? Świat wydaje Ci się piękny, łatwy i przyjemny? Czujesz, że nie ma dla Ciebie przeszkody nie do pokonania i wszystko jest w zasięgu ręki? Tak? To spróbuj zrecenzować płytę progresywną;) Ale z sensem, logicznie i na wysokim poziomie. Chciałem podejść do tej płyty w taki właśnie sposób. Przez kilka tygodni zbierałem się w sobie ale w końcu doszedłem do wniosku, że w wersji „na luzie” będzie łatwiej. Second Life Syndrome podoba mi się co najmniej tak dobrze jak pierwsza część trylogii czyli Out Of Myself. Miałbym problem z wyborem swojego faworyta bo oba albumy są świetne. SLS nie przynosi jakiejś znaczącej zmiany w stosunku do OOM. Zespołowi się nie odmieniło, nie zaczęli tworzyć elektroniki więc nadal mamy do czynienia z dużą dawką muzyki progresywnej na bardzo wysokim poziomie. Album otwiera „After” – utwór tajemniczy, mistyczny, wszystko to przypomina jakieś plemienne zaśpiewy (jak słucham tego kawałka to widzę Króla Lwa – dostanę joby za skojarzenie??:). No i to jest zasadniczo jedyny wybryk, dalej mamy już typowy „progres”. Chciałbym uniknąć porównań do Porcupine Tree ale nic nie poradzę, że cisną mi się one „na klawiaturę”. Także sorry – będziemy porównywać. Zresztą czy podobieństwo do mistrza to grzech? Większość gatunków muzycznych jest już tak przemaglowana, że trudno stworzyć coś innowacyjnego. SLS to (porównując) takie połączenie starej i nowszej odsłony PT. Taki np. „Volte – Face” to początkowo PT z czasów do Signify, w późniejszej części Riverside pokazuje pazury na swój, oryginalny sposób. Kilka utworów jak np. „Conceiving You” czy „I Turned You Down” to taka spokojna Porkupinka z czasów Stupid Dream lub In Absentia. Do tego dołącza piękna trzecia część „Reality Dream”, ponad 15-minutowy utwór tytułowy oraz ponad 11-minutowy „Dance With The Shadow”, które ani przez chwilę się nie nudzą, „Artificial Smile” – przejściówka między spokojną i mocniejszą odsłoną zespołu. Zamykający krążek „Before” muzycznie wydaje się być oderwany od reszty tak jak „Sleep Together” na Fear Of A Blank Planet. Wszystko to składa się na świetną całość, którą docenili krytycy i słuchacze z całego świata. Jak się okazuje: polski muzyczny eksport nie tylko metalem spod znaku Vadera i Behemotha stoi;) I na koniec: na chwilę obecną SLS nie da się kupić w sklepie ani polskim internecie… Nie wiem jaki jest tego powód: czy olewa to wytwórnia czy może są jakieś komplikacje prawne. W każdym razie u nas się tego albumu nie kupi. Nie ma za to problemu z zakupem chociażby na angielskim Amazonie. Od ręki dostałem wersję puszczoną na Europę Zachodnią. Warto było trochę się wysilić i zdobyć normalne wydanie a nie pakiet, o którym niedawno pisał Edgar klik. Jednak co książeczka z tekstami to książeczka;)
Moja ocena -> 9/10