Pidżama Porno – PP

pidzama porno ppNie będzie nadużyciem stwierdzenie, że Pidżama Porno swoje 5 minut ma już dawno za sobą. Jednocześnie bez wahania można stwierdzić, że Poznaniacy są ekipą, której twórczość bardzo dobrze zniosła próbę czasu. „Złodzieje Zapalniczek” nadal brzmią równie dobrze jak 20-25 lat temu. Sam mam w domu 3 wersje tego albumu: tę z czasów premiery, nagraną na nowo w 2007 roku oraz reedycję oryginału wypuszczoną w zeszłym roku. Zwłaszcza ta ostatnia sprawiła mi dużo radości ponieważ krążek z 1997 roku jest już dość mocno sfatygowany.

Do twórczości Pidżamy wracam systematycznie. Bardzo lubię obie części koncertówki, które mimo wielu niedoskonałości, mają wiele świetnych momentów i przede wszystkim sporo świetnych gości: Kasię Nosowską, Roberta Materę, Tytusa, Macieja Świetlickiego, Roberta Brylewskiego. Koncerty te budzą wiele skojarzeń i mnóstwo bardzo pozytywnych wspomnień. I tu można by zadać sobie pytanie na ile muzyka ta jest wartościowa dla osoby stojącej z boku, a na ile żeruje na wspomnieniach ludzi, którzy znają ją z czasów premiery.

Takie samo pytanie można śmiało zadać w przypadku nowego albumu. I ponownie odpowiadając na nie trzeba przyjrzeć się tematowi z dwóch perspektyw. Osobie postronnej „PP” ma w zasadzie niewiele do zaoferowania i nie jest to album, który podbiłby radiostacje, listy przebojów i rankingi sprzedaży. Albumem tym Pidżama nie pozyska też raczej rzeszy nowych fanów.

Z drugiej strony mamy fanów i osoby, którym Pidżama towarzyszy od wielu lat. Im słuchanie „PP” sprawi wiele radości i wspólnie spędzonych godzin. Sam należę do tej drugiej grupy i przyznam, że od premiery słuchałem nowego albumu praktycznie codziennie. Pod kątem nagranego materiału jest to krążek zdecydowanie mniej zaangażowany niż „Sprzedawcy Jutra”. Nie znajdziemy tutaj manifestów i oceny obecnej sytuacji. Jednocześnie jest to materiał, który zdecydowanie bardziej „chwyta” i wpada w ucho niż poprzednik.

Praktycznie każda z albumowych zapowiedzi wpadała w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu. „Zimny Bóg”, „Her Morning Elegance”, „Kamień W Wodę” i „Synapsy” to typowa Pidżama, którą znamy od co najmniej 30 lat. Jednocześnie w utworach tych słyszymy coś czego brakowało w przypadku poprzedniego albumu. Chodzi tu oczywiście o ciężar – chociażby „Zimny Bóg” w wielu fragmentach to rasowy hard rock z elementami punka (bez przedrostku „pop”). W przypadku pozostałych „zapowiadaczy” sytuacja wygląda podobnie.

„PP” przynosi fanom 10 nowych utworów. Sporo cięższych fragmentów znajdziemy praktycznie w każdym z nich. Uwagę przykuwają również teksty Grabaża. Już po pierwszym przesłuchaniu bez problemu będziemy kojarzyć te bardziej charakterystyczne fragmenty utworów. Spoza wcześniej wymienionych szczególną uwagę przykuwa chociażby „Czy Ty Czy Ja”, typowo pop punkowy „Ona Ciebie Swój Sposób Ma” z niesamowicie chwytliwym refrenem czy też najdłuższy na płycie „Płaszcz”.

Czas spędzony z „PP” mija bardzo szybko. Aż trudno uwierzyć, że album trwa 40 minut. Chciałoby się takiej kropki nad i w postaci jeszcze jednego/dwóch utworów i dobicia chociaż do 45 minut czasu trwania. Ale takie odczucie świadczy o tym, że Pidżama nagrała na prawdę solidny album, który bez problemu powinien zaspokoić oczekiwania fanów. Co więcej – jest to materiał, który wraz z Butonierką i Centrum może walczyć o miano najlepszego materiału nagranego przez Pidżamę w tym stuleciu.

Pozostaje nam tylko liczyć na to, że na kolejny album przyjdzie nam czekać mniej niż 4 lata. Po drodze liczę również na kontynuację koncertówki – od ostatnich minęło już 20 lat, nazbierało się sporo nowego materiału a i portfolio gości mogłoby być jeszcze szersze.

Moja ocena -> 8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *