Nie zliczę ile to razy zamawiałem preordera tylko i wyłącznie ze względu na sentyment do starych czasów. Mniej więcej tyle samo razy dochodziłem później do wniosku, że pieniądze te można było wydać na cokolwiek innego. Sentyment oczywiście zadziałał też w przypadku nowej Metalliki. Chociaż już na starcie takie działanie można było uznać za pchanie palców między drzwi ponieważ wszystkie znaki na niebie i ziemi, czyli albumowe zapowiedzi, zwiastowały, że szału nie będzie.
Jedynie ostatnia z nich dawała jakiś promyczek nadziei, że krążek przyniesie chociaż momenty bardzo dobrego grania. „Momenty” są tu słowem kluczowym ponieważ z utworu tytułowego można wyciąć sporo świetnych fragmentów, które niestety giną w tej samej chorobie, na którą cierpi od lat Iron Maiden – czyli bezgranicznego rozciągania. Utwór trwa ponad 7 minut i w okolicach połowy zaczyna nużyć a pod koniec nudzić.
Zatem bez jakichkolwiek oczekiwań podszedłem do „72 Seasons” i po kilku bardzo trudnych maratonach (album trwa ponad 77 minut) mogę powiedzieć tylko jedno. Jest to krążek, na który wielu czekało, ale którego tak naprawdę nikt nie potrzebował. Każdy z nas doskonale wie, że Metallika to bardzo sprawnie działające przedsiębiorstwo, które jest w stanie praktycznie wyprzedać w 2022 roku bilety na dwudniowy Narodowy, który odbędzie się w 2024 roku. Jest to o tyle fenomenalne, że zespół wręcz żeruje na swojej legendzie, którą zbudował w początkowych latach kariery. Jednocześnie legenda ta ostatni album wnoszący coś do muzyki nagrała w latach 90tych ubiegłego wieku.
I właśnie z 90s najbardziej kojarzy się nowe wydawnictwo – zwłaszcza z drugą połową tego okresu kiedy to światło dzienne ujrzały „Load” i „Reload”. Nawet czasy trwania są tutaj podobne. Jednak jest jedna zasadnicza różnica. Albumy z lat 90tych miały sporo mielizn ale przynosiły również dużo klasyków typu „Until It Sleeps”, „Mama Said”, „Hero Of The Day”, „Fuel”, „Memory Remains” czy „Unforgiven II”. Przynosiły również sporo emocji, których na „72 Seasons” zwyczajnie nie ma.
Album ten brzmi jak rzemieślnicza robota albo efekt pracy AI. Może faktycznie ChatGPT został poproszony przez muzyków o napisanie materiału w oparciu o „Load” i „Reload”?;) Część utworów z nowego wydawnictwa brzmi jak odrzuty lub B-side’y z tamtego okresu. Dodatkowo cierpią one na chroniczny brak energii, werwy, polotu i przede wszystkim radości z tworzenia.
Słuchanie takich numerów jak „You Must Burn!” czy „Chasing Light” jest sporym wyzwaniem. Są one idealnym przykładem na to jak niewiele treści można zawrzeć w tak długich kompozycjach. Osobną kategorię ma dla siebie zamykający album „Inamorata”, który trwa ponad 11 minut, przez które nie dzieje się praktycznie nic a powolne tempo wręcz zachęca do skrócenia agonii. Podczas jego nagrywania muzycy Metalliki zapomnieli chyba, że płyta CD może zmieścić 80 minut muzyki zatem utwór można było jeszcze trochę rozciągnąć. W końcu kto bogatemu zabroni?:)
Wielką bolączką „72 Seasons”, poza oczywiście czasem trwania, jest jednolitość materiału. Większość rozwleczonych kompozycji utrzymanych jest w średnim, spacerowym tempie. Poza utworem tytułowym jakąkolwiek dynamikę ma tutaj jeszcze tylko „Lux AEterna”. Śmieszne jest to, że najciekawszą rzeczą w tym utworze jest riff bardzo podobny do „Satan’s Night” Luczykowego Kata. Przez chwilę w Internecie było nawet głośno na ten temat. Ale szum ten miał raczej służyć uzyskaniu popularności niż realnemu oskarżeniu o plagiat. Chociaż kto wie? Może muzycy Mety mają w domu wszystkie albumy Kata?:)
Spróbujmy poszukać jakichś plusów nowego albumu poza sporą częścią utworu tytułowego. Z pewnością będzie to „Shadows Follow”, który nie brzmi jak odrzut z „Load/Reload” ale bez problemu mógłby zastąpić wiele z utworów, które trafiły na tamte wydawnictwa. Znajdziemy tu sporo dynamiki i przede wszystkim różnorodności, która sprawia, że te 6 minut mija całkiem przyjemnie.
Podobnie jest ze „Screaming Suicide” i „Room Of Mirrors” chociaż tutaj jest już co wycinać. Pozytywne wrażenie pozostawia po sobie również „If Darkness Had A Son” choć tu może drażnić bardzo drewniana perkusja nawiązująca do czasów „St. Anger”. Skojarzenie to może być trafne ponieważ na „Some Kind Of Monster” można było usłyszeć charakterystyczne „temptation” co może świadczyć o tym, że to utwór z tamtego okresu.
„72 Seasons” nie pozostawia po sobie praktycznie żadnych emocji. Słuchaczowi może nasunąć się jedynie jedno pytanie – po co w XXI wieku Metallica nagrywa jeszcze studyjne albumy? Marketing przecież działa tak, że na trasach koncertowych wszystkie obiekty będą zapełnione do ostatniego miejsca. Samych krążków w obecnym stuleciu uzbierało się tylko cztery i w zasadzie warty uwagi jest jedynie „St. Anger” ze względu na to, że jest szczery i czuć w nim emocje – głównie gniew i złość.
Pozostała trójka nie wnosi do muzyki praktycznie nic. Jeśli ktokolwiek mówi dziś o „Death Magnetic” to raczej w kontekście skopanego w wojnie głośności masteringu niż jakości materiału. I to było w zasadzie ostatnie wydawnictwo, które w jakikolwiek sposób ocierało się o macierzysty gatunek zespołu. „Hardwired…” nawet nie próbuje udawać. Scena thrashowa już bardzo dawno temu odjechała Metallice na lata świetlne. A sam metal czy rock również ma o wiele więcej do zaoferowania niż sama legenda. Chociaż sama etykieta „Metallica” jest gwarancją sprzedaży kilku milionów egzemplarzy, niezależnie od tego co by to było. Bo przecież rzesza fanów, która jest z zespołem od co najmniej kilkudziesięciu lat, jest nadal wierna i liczy na jakiś cud, który prawdopodobnie nigdy nie nastąpi.
Porównywanie tego gniota do „Load” czy „ReLoad” jest bardzo krzywdzące dla tych ostatnich. Ta płyta nie ma podjazdu do tego dyptyku. Wyróżnia się „Lux Aetena” czy paradoksalnie „Inamorata”, z reszty nie pamiętam dosłownie niczego, każdy utwór zlewa się w jedną całość, każdy zagrany jest praktycznie tak samo. Wg mnie tylko St Anger było gorsze. Moja opinia jest taka, że Meta nagrała już o 4 albumy za dużo. 3/10
A ja tam lubię St Anger za szczerość i prostolinijność 🙂
ja też lubię st.Anger ale jakby było krótsze i numerem 3-4 minuty jako takie szybkie strzały to by mega album .