Przyznam szczerze, że z każdą kolejną płytą coraz bardziej szanuję Lanegana. Po etapie grunge’a, który ze Screaming Trees nie był w zasadzie czysto grunge’owy nadszedł czas solowy – również oparty głównie o gitary. Po nim nadeszły eksperymenty, współprace z artystami z totalnie innych gatunków. Odcisnęło to piętno na solowej dyskografii Marka. Od Bubblegum artysta zaczął mocno eksperymentować i kombinować. Jest to dowodem na to, że Lanegan to nie tylko genialny: „przepity i przepalony” głos ale również głowa pełna pomysłów i przede wszystkim otwarta na nowe horyzonty. Szczytem tej otwartości był jak do tej pory Blues Funeral ale po premierze Phantom Radio może on zostać zdetronizowany. I nie chodzi tu o poziom muzyczny tylko raczej odskok od tego co Lanegan robił do tej pory. Prawda jest taka, że praktycznie od samego początku wiemy, że to on a nie kto inny. Ale… Jest to uczucie o tyle dziwne, że Phantom Radio prezentuje muzykę zupełnie inną niż to co Mark serwował nam do tej pory. Artysta zapowiadał brzmienia z lat 80tych. I tak właśnie jest. Grunge czy rocka tu nie uświadczymy a nawet jeśli to w znikomych dawkach. Na Phantom Radio królują brzmienia elektroniczne, syntezatory. Czy to dobrze czy źle? Kwestia gustu. Ważne, że i w takiej konwencji Lanegan sprawdza się wybornie. Żywego i przebojowego otwieracza krążka – „Harvest Home” można słuchać wielokrotnie bez cienia znużenia. W podobnej – dynamicznej konwencji utrzymany jest również „Sad Lover” dostępny w wersji deluxe albumu. Pozostałe z 15 utworów prezentują klimat zdecydowanie inny. Zaskakują minimalistyczne „Judgement Time” i „I Am The Wolf”. Wręcz popowo brzmią „Floor Of The Ocean”, „The Killing Season” czy też „Dry Iced”(synthpop?). Na tle całości wyróżnia się „Death Trip To Tulsa”, który brzmi jak zagubiony track z sesji do Blues Funeral. Pod klimaty z końcówki tego albumu można by podciągnąć jeszcze kilka innych utworów. Nie zmienia to faktu, że BF i PR znacząco się od siebie różnią. Poprzedni krążek jest zdecydowanie bardziej zróżnicowany: dynamika i przebojowość zmieszane są z momentami spokojnymi, opartymi na zupełnie innym klimacie. Phantom Radio jest pod tym względem o wiele bardziej spójny. Można to uznać za atut jak i za wadę. Przy 15 utworach w wersji deluxe i ponad godzinie trwania całość może trochę nudzić. W podstawowej wersji utworów jest 10, łącznie mają niecałe 40 minut. Może w tej opcji wypada to lepiej? Chociaż utwory z deluxe są jednymi z lepszych. I tak źle i tak nie dobrze;) Jedno jest pewne – Phantom Radio intryguje i udowadnia, że Mark Lanegan ma jeszcze wiele do powiedzenia. A sam krążek z każdym przesłuchaniem pewnie będzie wchodził coraz lepiej chociaż już na samym starcie nie ma co narzekać.
Moja ocena -> 7/10
Przeczytam Twoją recenzję dopiero po przesłuchaniu tej płyty. Lanegana kojarzę głównie z „Bubblegum”, ale powoli poznaję jego twórczość (oczywiście pomijając znane mi już Screaming Trees oraz różne kolaboracje jak The Gutter Twins, QOTSA czy Soulsavers). Szczerze powiem, że choć gościa lubię i cholernie cenię, to na razie dokonania solowe budzą we mnie dwuznaczne skojarzenia. Bywa chwila zachwytu, która jednak szybko mija. Na pewno tu wrócę jak już przewałkuję nowe wydawnictwo, aczkolwiek ocenię z pewną ostrożnością.
Przy takich kawałkach:
http://www.youtube.com/watch?v=f6_M7Sb-au4
http://www.youtube.com/watch?v=gb-H4SkoBxQ
aż ciary przechodzą – tego się nie da nie lubić;)