Chyba mało jest gatunków muzycznych, które tak słabo radziłyby sobie z próbą czasu jak nu metal. Boom na taki rodzaj grania był nieziemski. Chyba każdy na przełomie wieków musiał spotkać się z takimi nazwami jak Limp Bizkit, P.O.D. czy Linkin Park a w mniejszym stopniu również Korn(który od zawsze był czymś więcej niż tylko nu metalem). Media różnego rodzaju bombardowały nas twórczością tych kapel w niemiłosierny sposób. Wielkiego szału z tym gatunkiem nie było ale w tamtych czasach fajnie to grało i pasowało do wizerunku zbuntowanego nastolatka;) Ale te czasy szybko minęły tak jak zainteresowanie takim graniem. W zasadzie po tylu latach tylko nazwa Korn wywołuje u mnie czasami szybsze bicie serca ale i oni przeplatają udane wydawnictwa kompletnymi klopsami. Limp Bizkit na Złotej Kobrze stworzył kilka fajnych numerów ale ogólnie album nie powalał. Ekipa P.O.D. również od czasu do czasu coś nagrywa ale chyba mało kogo to już obchodzi. Ze wszystkich zespołów grających nu chyba właśnie Linkin Park cieszy się największą popularnością. Moje zainteresowanie nimi skończyło się w 2003 roku po wydaniu Meteory. Późniejsze twory z milionami remiksów bardziej odpychały niż zachęcały do dalszego obcowania z zespołem. Podobnie było z kolejnymi albumami, na których Linkin Park coraz bardziej eksperymentował i odchodził od gatunku wyjściowego. Po The Hunting Party sięgnąłem praktycznie tylko ze względu na to, że dysponuję dobrodziejstwem, które zwie się WiMP i jakoś specjalnie nie musiałem się wysilać żeby do niego dotrzeć. No dobra – swój mały wkład w zainteresowanie miały również pozytywne opinie w internecie;) Przesłuchałem raz, drugi, trzeci i…. Nic. Dawno nie miałem tak aby krążek nie wywoływał u mnie praktycznie żadnych emocji. W niektórych płytach zakochuję się od pierwszego przesłuchania, inne szybko wyłączam. The Hunting Party przeleciał na odtwarzaczu raz w tle, drugi raz bez udziału bodźców zewnętrznych (trzeba to było rozbić na kilka sesji), późniejsze w różnych innych sytuacjach. Jest to muzyka, która ani ziębi ani parzy. Przy odsłuchach po prostu była i nic ponadto. A całość zaczyna się całkiem przyjemnie od „Keys To The Kingdom” mającego gitarowego pazura i zawiewającego starymi czasami. Dobre wrażenie zostaje w brutalny sposób zepsute przed drugi na liście „All For Nothing”. Singlowy „Guilty All The Same” również nie powala. Nawet najmocniejszy na płycie, brudny „War” jest fajny na siłę… A reszta? Jest bo jest. THP przesłuchałem kilkanaście razy i nadal ciężko mi cokolwiek powiedzieć o tych utworach oprócz tego, że w jednym udziela się Daron Malakian a w innym Tom Morello. Niby wszystko się w tych kawałkach zgadza: Shinoda nadal rapuje, Chester dalej drze mordę, raz jest ciężej, raz lżej ale brakuje temu wszystkiemu polotu, bożej iskry czy cholera wie czego? Albo ja się starzeję. W każdym razie nie rusza mnie to w ogóle. The Hunting Party podobno wypada świetnie na tle chociażby 2 ostatnich albumów. Drogą dedukcji dochodzę do wniosku, że dobrze żyć w nieświadomości i ich nie znać;) W sumie nie wiem po co powstają takie płyty i jaka jest dla nich grupa docelowa. Ale sam fakt, że powstają świadczy o tym, że nadal jest popyt na takie granie. A ja się pewnie nie znam;) W każdym razie to nie dla mnie, dziękuję – wysiadam. I osobom będącym w podobnej sytuacji muzycznej co ja również to zalecam – szkoda czasu.
Moja ocena -> 5/10
Z tego co wiem, to właśnie muzycy Korna wymyślili etykietkę „nu metal” na określenie swojej muzyki 😉 Pozostałe zespoły z wymienionych we wstępie grały mieszankę rocka (tak, rocka, nie metalu) z rapem.
Tak ale później – na przełomie wieków ta etykieta została przyklejona do LP, LB, P.O.D. i całej reszty, przy której Korn był dla mnie zawsze czymś więcej;)
to niestety nie jest dobry album moim skromnym zdaniem …;)
Kompletnie się nie zgadzam z tą pseudorecenzją. Po ostatnich wyczynach LP nie spodziewałem się niczego mocnego a tutaj zaskoczenie, bardzo pozytywne. To jest solidne 8/10 i dodatkowy plus za to, że LP jako jedyny zespół z tamtych czasów przetrwał tyle lat i nadal jest na topie.
Jak za takie rzeczy chcesz dawać dodatkowe plusy to każdy nowy album Budki Suflera powinien dostawać11/10;) Swoją drogą Limp Bizkit i KoRn też na brak popularności nie mogą narzekać ale ich twórczość na przestrzeni lat jakoś tak mniej się postarzała od tego co tworzy Linkin Park. No ale to kwestia gustu.
Ja tam też uznaję tylko stary Linkin. Tyle w temacie. Pozdrawiam
Osobiście uwielbiam ich, może właśnie za tą różnorodność, remixsy mi przeszkadzają, ale nigdy wcześniej poza nimi, nie słuchałam czegoś mocniejszego, dotarłam do Hybrydy i tak zaczęło się moje szaleństwo z muzyką silną i zdecydowaną. Chłopaki osiedli, no cóż, przez to właśnie stali się oazą dla ludzi takich jak ja, młodych i o małej znajomości muzyki, później miałam wielkie bum na zespoły typu while she sleeps. Zanim do tego dotarłam przeszłam na rap [Eminem], Tupac i zwrażliwiałam od cholery, teraz uwielbiam szkockie, szwedzkie pozycje np. ELUVEITIE . Gdzieś po drodze był Muse, teraz Storm to the sky. Szukam, ale LP ciągle jest w serduchu. O, a ponieważ zyskałeś już u mnie naklejkę 'dobrego sora’, jeśli znasz coś takiego, jak to: https://www.youtube.com/watch?v=k7DUB-zLvw8 , to daj znać. 😀 Pozdrawiam.