„Seventh Son Of A Seventh Son” jest z kilku względów pozycją wyjątkową w dyskografii Iron Maiden. Po primo: zamyka pewien piękny rozdział w historii zespołu. Rozdział, w którym grupa sypała jak z rękawa genialnym materiałem i stworzyła co najmniej 5 wybornych albumów (dokładna ilość to już kwestia gustu;). Rozdział, w którym zespół nie miał praktycznie żadnych potknięć nie licząc pojedynczych utworów, które są troszkę słabsze od świetnej reszty. Po secundo: „Siódmy Syn…” jest jedynym w dorobku grupy konceptem będącym spójną opowieścią. Nie jest to jednak koncept na np. post-metalową modłę, gdzie utwory przechodzą płynnie z jednego w drugie i najlepiej wyglądają jako całość bo wyrwane z kontekstu nie zawsze trzymają się kupy. Tutaj temat jest wspólny ale każdy z 8 utworów zawartych na krążku stanowi odrębną całość(chociaż wszystko spięte jest klamrą jak na „Animals” Pink Floydów) i broni się sam. I to w jakim stylu! No dobra – nie wszystkie;) Jest tutaj „Can I Play With Madness” – utwór ociekający plastikową, sztuczną przebojowością, z paskudnym refrenem. Totalnym zaprzeczeniem tego potworka jest chociażby „The Evil That Men Do” – dowód na to, że można nagrać utwór przebojowy ale jednocześnie z metalową klasą i polotem. Jest to jeden z moich faworytów z zespołowej dyskografii. Dickinson przeciągający „on”(i nie tylko) w refrenach wywołuje ciarki. Podobnie uczucie wywołuje jego dramatyczny wokal w „The Clairvoyant” – kolejny mój faworyt. Trzecim jest jeden z bardziej niedocenionych utworów w dorobku zespołu – „Infinite Dreams” – rozbudowana kompozycja, która na samym początku może słuchacza „wpuścić w maliny”(podobnie jak rozpoczynający album „Moonchild” – tutaj przez pierwsze ponad 60 sekund trudno zorientować się, że to w ogóle Iron Maiden). Po spokojnym wprowadzeniu pojawia się delikatny Dickinson na tle balladowych dźwięków. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach pojawiają się mocniejsze elementy ze świetną częścią instrumentalną na czele. Ale w temacie wielowątkowości i rozbudowania króluje tutaj prawie 10minutowy utwór tytułowy czyli swoista kontynuacja „The Rime Of The Ancient Mariner” i „Alexander The Great” – równie udana. Ciekawym zjawiskiem na „Seventh Son…” jest zadziorny „The Prophecy” – kolejny bardziej ambitny fragment albumu. Szkoda, że nigdy nie wypłynął na szerokie wody i nie zdobył należytej popularności. Na szczęście na krążku nietrudno go odnotować;)
Tak jak już wspomniałem na początku: „Seventh Son Of A Seventh Son” w piękny sposób zamyka złoty okres w twórczości zespołu. Po jego wydaniu nastąpiło chyba zmęczenie materiału i wypalenie bo na kolejny świetny album fani musieli czekać 12 lat.
Moja ocena -> 9/10
Świetny krążek. W zasadzie to nie ma do czego się przyczepić, chociaż skoro Brave New World dostał 10 to myślę, że i ta płyta na tyle zasługuje.
Na przestrzeni 4 lat opisałem dużo płyt, które teraz oceniłbym inaczej. BNW dałbym chyba oczko niżej;)
Mój ulubiony long Ironów. W zasadzie odpowiada mi tu wszystko, nawet zjechane przez Ciebie „Can I Play With Madness” 🙂
Gdybym miał teraz zrobić listę najlepszych wg mnie albumów Iron Maiden, to w pierwszej siódemce znalazłoby się… siedem pierwszych albumów zespołu 😉 A przed „Seventh Son” byłby tylko „Powerslave”.
Moimi faworytami z tego albumu są „Infinite Dreams” i utwór tytułowy. Ten pierwszy za zaskakująco piosenkowy początek i jedne z lepszych solówek zespołu w dalszej części. Drugi za świetny klimat i najbardziej agresywną solówkę w dyskografii grupy 😉 W dalszej kolejności wymieniłbym „The Evil That Men Do” i niedoceniany „The Prophet”. Natomiast w „Can I Play with Madness” przekroczyli granicę kiczu i banału.
Oczywiście miałem na myśli „The Prophecy” 😉 Pomyliło mi się z „The Prophet’s Song” Queen, którego to zespołu w ostatnich miesiącach słuchałem częściej niż Ajronów.