Pewnie większości ludzi Everlast kojarzy się z firmą odzieżową. Ale… W latach 90tych istniał bardzo specyficzny skład hip hopowy zwący się House Of Pain. Everlast był jego motorem napędowym. Już coś świta? Pewnie tak. W 1996 ekipa HOP zakończyła swoją działalność ale Everlast nie porzucił kariery muzycznej, którą solowo zaczął w 1990 roku. Ba! Poszerzył nawet horyzonty. Whitey Ford Sings The Blues to podróż od klasycznego hip hopu poprzez rock, mieszankę jednego z drugim, skity i cholera wie co jeszcze. Także zestaw całkiem nonszalancki. Ale w praktyce sprawdza się co najmniej dobrze. Najlepiej wypadają momenty, w których Everlast „sięga po gitarę” oraz łączy rocka z hip hopem. Takie np. „Ends”, „What It’s Like”, „Get Down”, „7 Years” to istne radiowe hity. Swego czasu „What It’s Like” pojawił się nawet na listach przebojów ale chyba poza USA wielkiego zamieszania na nich nie zrobił. A szkoda bo to świetny utwór. Z klasycznego hh warto wyróżnić „Painkillers” oparty o bardzo specyficzny podkład. Jak już jesteśmy w temacie – trochę brakuje mi tu klimatów z House Of Pain czyli kontrabasowych i dętych sampli;) Co wcale nie oznacza, że pod względem muzycznym jest tu biednie. Co to to nie! Zasadniczo jedyną rzeczą, która mocno mi przeszkadza na Whitey Ford Sings The Blues są skity. Tych mamy tutaj 3, łącznie trwają niecałe 1,5 minuty także niewiele ale niczego ciekawego na krążek nie wnoszą także mogłoby ich nie być i krążek tylko by na tym zyskał. Skróciłaby się również track lista – te 18 utworów to jednak troszkę za dużo i pod koniec albumu napięcie opada. Podnosi je dopiero „7 Years”, do którego niestety niektórzy mogą nie dotrwać. Ci, którym się uda z pewnością dojdą do wniosku, że było warto. Whitey Ford Sings The Blues z pewnością nie jest wybitnym ani przełomowym albumem ale to i tak kawał porządnej muzyki.
Moja ocena -> 7/10
Znam jedynie „White Trash Beautiful” i mogę go słuchać na okrągło.
Swietny blog, zapraszam na http://mbrzozka.cba.pl/index.php/2014/05/rowerowy-sopot/