Czy jest na świecie ktoś kto na przełomie wieków w jakikolwiek sposób nie zetknął się z twórczością Dido? Pewnie po dłuższych poszukiwaniach znaleźlibyśmy kogoś takiego ale spójrzmy prawdzie w oczy – byłoby to zadanie raczej z tych trudniejszych.
Bo przecież „Stan” Eminema, z fragmentami „Thank You”, usłyszeć można było praktycznie wszędzie. Podobnie było z serialem „Roswell” promowanym przez „Here With Me”. Pozostałe 3 single z krążka „No Angel” również były dość mocno promowane i zyskały dużą popularność. Chyba lepszego debiutu Dido nie mogła sobie wyobrazić.
Jednak żaden z trzech kolejnych albumów nie powtórzył sukcesu debiutanckiego wydawnictwa. Owszem – zdarzały się popularne utwory ale z krążka na krążek było ich coraz mniej. Można powiedzieć, że Dido zeszła do niszy, z poziomu której sprawiała radość tylko fanom jej twórczości. Ze względów rodzinnych nie wyruszyła nawet w trasę koncertową po wydaniu „Safe Trip Home”.
Wiele osób z pewnością zdążyło już zapomnieć o artystce aż tu nagle – 20 lat po debiucie i 6 lat po wydaniu ostatniego albumu – Dido wróciła. I to w bardzo dobrym stylu, dzięki któremu ma szansę zaistnieć ponownie i przypomnieć się tym, którzy już dawno odstawili jej twórczość w kąt. „Still On My Mind” przynosi 12 premierowych utworów trwających lekko ponad 45 minut.
Najnowsze wydawnictwo nie odbiega drastycznie od poprzednich dokonań artystki i dalej oscyluje w okolicach popu, synthpopu, electropopu. Jednak jakość nagranego materiału, jego przyswajalność i przebojowość jest zdecydowanie wyższa niż w przypadku co najmniej dwóch poprzednich albumów. „Safe Trip Home” lubię mimo praktycznie „aprzebojowości” za klimat i bardzo osobisty wydźwięk krążka. „Girl Who Got Away” to z kolei album, który zginął gdzieś w tłumie i przeszedł bez echa.
„Still On My Mind” przynosi kilka oczywistych hitów i utworów, które wpadają w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu. Z pewnością należy do nich otwierający album „Hurricanes” wzbudzający wspomnienia najlepszych momentów „No Angel”. Podobnie jest z „Give You Up”, „Mad Love” (który umieściłbym na debiucie tuż za „Take My Hand”), „Friends” czy chociażby „You Don’t Need God”. Wszystkie te utwory brzmią jak gdyby Dido stworzyła je w 1999 roku i schowała do szuflady tak aby „No Angel” nie miał przesytu hitów;)
Nie od dziś wiadomo, że Dido nigdy nie była specjalnie żywiołowa i potrafiła wpędzić w senny nastrój. Jednak „Still On My Mind” jest, jak na Dido, albumem wyjątkowo żywiołowym i jego przesłuchanie nie powinno znużyć nawet przypadkowego słuchacza. Gdyby delikatnie podkręcić tempo „Take You Home” otrzymalibyśmy utwór nadający się na imprezę klubową. Jednak pośród tych bardzo dobrych utworów wisienką na torcie jest bez wątpienia zamykający album „Have To Stay” – utwór, którego po prostu trzeba posłuchać.
„Still On My Mind” do muzycznego kanonu raczej nie wejdzie. Nie zmienia to faktu, że jest to bardzo dobry krążek, który doskonale zaspokoi apetyty osób, którym z głównym nurtem jest nie do końca po drodze – bo przecież praktycznie od początku Dido gra w swojej lidze. Nowy album ma jeszcze jeden wyjątkowy atut – poprzez swoje podobieństwo i nawiązania do „No Angel” wywołuje dziesiątki jak nie setki wspomnień ubiegłych 20 lat. Niesamowite jest to jak szybko zleciał ten czas…