W 2010 roku światło dzienne ujrzał „Ironbound” czyli prawdopodobnie najlepszy thrashowy album wydany w tym stuleciu. Od tego czasu ekipa Overkill nie próżnowała (chociaż w ich przypadku trudno mówić o jakimkolwiek leserstwie) i nagrała w kolejnych latach następne 4 albumy. W przeciągu prawie 40 lat istnienia powstało ich już 19 (plus „Coverkill”, którego tutaj nie liczę).
Po kilku słabszych i odbiegających od macierzystego gatunku albumach, „Ironbound” był momentem przełomowym i powrotem do thrashu. Od tej pory Overkill kroczy wytyczoną ścieżką schodząc z niej bardzo sporadycznie. W wielkim skrócie można by stwierdzić, że „The Wings Of War” jest kolejnym bardzo dobrym albumem w „poironboundowym” dorobku zespołu i na tym zakończyć recenzowanie nie rozmijając się jakoś specjalnie z prawdą.
Bo faktycznie „The Wings Of War” jest kolejną bardzo dobrą i solidną pozycją w dorobku Amerykanów. Nie odbiega ona również drastycznie od tego co słyszeliśmy już od 2010 roku. Ma to swoje plusy i minusy. Do plusów z pewnością zaliczyć można to, że poziom został utrzymany i najnowszego wydawnictwa słucha się z przyjemnością. Pod minusy podciągnąć można wtórność, która fanom w żaden sposób nie powinna przeszkadzać. Jednak grając „ciągle to samo” nieprzekonanych do tej pory raczej nie przekonamy. Z drugiej strony – czy warto modyfikować sprawną, dobrze naoliwioną maszynę?
Słuchając „The Wings Of War” trudno uwierzyć, że materiał ten stworzyła ekipa panów w mocno zaawansowanym średnim wieku. Bobby „Blitz” Ellsworth nadal brzmi świetnie i bardzo charakterystycznie mimo 60tki na karku. Sam album od razu wrzuca słuchacza na głęboką wodę serwując bardzo dynamiczny i wręcz przebojowy”Last Man Standing”.
W podobnym tempie utrzymany jest najcięższy na krążku „Batshitcrazy” oraz „Out On The Road-Kill”. Do dynamiki element chuligański, punkowy dorzuca „Welcome To The Garden State”, który z pewnością będzie stałym elementem koncertów. Po drugiej stronie barykady stoją „Distortion” oraz „Where Few Dare To Walk”, które tylko nowoczesnym brzmieniem różnią się od „balladopodobnej” twórczości thrash-metalowych kapel z lat 80tych. Prezentuje się to bardzo dobrze i wprowadza element zróżnicowania na tle galopującej większości albumu.
Albumu, który jak już wcześniej wspomniałem, nie jest w żaden sposób odkrywczy ani przełomowy. Jednak dla mnie jako fana zespołu, nie jest to żaden problem i sądzę, że jestem w stanie poradzić sobie jeszcze z kilkoma kolejnymi, podobnymi wydawnictwami. A nieprzekonani i tak z pewnością zdania nie zmienią. Już w pierwszym kwartale ukazał się album, któremu ciężko będzie odebrać koronę najlepszego thrashowego wydawnictwa 2019 roku. Polecam!