„Cztery” ma jedną zasadniczą i kardynalną wadę, którą ciężko zaakceptować i tolerować – jest zdecydowanie za krótki…:)
Z reguły staram się omijać wszelkiego rodzaju wydawnictwa oznaczone złowieszczym podpisem „EP”. W domu mam ich tylko kilka ale za to wybitnych jak np. „Jar Of Flies” Alice In Chains. I akurat ten krążek nawet ciężko nazwać EPką bo trwa ponad pół godziny (czyli tyle na ile stać niektóre zespoły przy pełnoprawnych albumach;).
Z reguły wydawnictwa tego typu są jak pechowa wycieczka górska. Startujemy z dołu w pięknym słońcu, a gdy już zaczynamy to konkretne podejście to z każdej strony atakują nas burzowe chmury i musimy zawrócić. EPki są jak kawałek pizzy po całym dniu bez jedzenia lub jak jedno piwo w upalny wieczór: narobią człowiekowi smaku a później bezczelnie pozostawiają niedosyt i miałoby się ochotę na więcej.
I tak właśnie wygląda sprawa z „Cztery”: cztery strony Polski, z których pochodzą członkowie zespołu, cztery kawałki. Wszystko tutaj „czwórkuje” oprócz czasu trwania EPki bo tutaj za każdym razem kłuje w oczy „18:05″… A czemu kłuje i boli? Z prostej przyczyny: słuchacz ma ochotę na zdecydowanie więcej. I tu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: czas trwania jest jedną z bardzo niewielu wad krzywdzących „Cztery”. Po końcowych sekundach „Aspi” pozostaje wielkie wrażenie niedosytu i palec automatycznie kieruje się ponownie w stronę guzika PLAY na pilocie (albo najlepiej „repeat all”;). Pod względem samej muzyki zespół nie daje nam żadnych podstaw do tego aby się do czegokolwiek przyczepić.
Binder to rock zahaczający o wszystko co najlepsze w tym gatunku na przestrzeni lat 60-90. Moje pierwsze skojarzenie to wczesna O.N.A. Później wyłapywałem kolejne podobieństwa (momentami nawet do Black Sabbath;). I właśnie na zasadzie skojarzeń i podobieństw opiera się „Cztery”. Binder w żaden sposób nie jest oryginalny czy nowatorski. Mi osobiście w ogóle to nie przeszkadza bo i tak cholernie fajnie grają.
Rock zatoczył już któreś z rzędu koło i trzeba być na prawdę mega mózgiem aby wymyślić coś odkrywczego. A Binder i tak ma wiele do zaoferowania: profesjonalny warsztat, dużo smacznych riffów no i bardzo przyjemny i wyrazisty wokal Patrycji Porc. Warto również zwrócić uwagę na teksty mające głębszy sens. W dzisiejszych czasach coraz trudniej o jakąkolwiek logikę i przekaz w tej materii. A tu jest na prawdę dobrze. Szkoda, że zespół nie ma większej siły przebicia bo np. „Strach Przed Lataniem” ma wszystko co jest potrzebne do zaistnienia w mediach: utwór jest niesamowicie nośny, dynamiczny i przebojowy. Po drugiej stronie stoi spokojny i senny „Dobry Dzień”, który przyspiesza nieznacznie dopiero w drugiej części. A’la sabbathowskim riffem atakuje nas „Sen”. Na deser dostajemy „Aspi”, który również mógłby hulać w mediach.
„Cztery” to wydawnictwo bardzo profesjonalne i utrzymane na wysokim poziomie. Tak jak pisałem wcześniej – jedną z niewielu wad jest tutaj to nieszczęsne „18:05”. Poza tym materiał utrzymany na takim poziomie bardzo dobrze wróży na przyszłość. Chcę więcej i czekam na pełnoprawny LP!!:)