Po bardzo udanym eksperymencie jakim był „Generator” zespół w ekspresowym tempie wrócił na właściwe – punkowe tory. Jednak nie do końca bo już na pierwszy rzut oka/ucha słychać, że nie jest to powrót do złotych czasów wielkiej trójcy: „Suffer”, „No Control” i „Against The Grain” tylko raczej powolne zapuszczanie korzeni w amerykańskim pop punku, którego podwaliny ekipa Bad Religion sama tworzyła.
Szybkich, krótkich i skoncentrowanych petard z ww wydawnictw raczej tu nie uświadczymy. „Recipe For Hate” to 13 pełnoprawnych utworów nie krótszych niż 2 minuty. Jedynie „Lookin’ In” i otwierający album utwór tytułowy przypominają klimaty sprzed lat. Reszta to już zupełnie inna (chociaż nadal punkowa) bajka, której zaczątki w niewielkich ilościach pojawiły się na „Against The Grain”.
Trafiają się tutaj rzeczy na prawdę świetne jak np. „American Jesus” – jeden z najbardziej znanych utworów Bad Religion, czy też równie ciekawy „Stuck A Nerve”.
W ucho bardzo szybko wpadają również „Man With The Mission”, połamany „All Good Soldiers” czy też „Watch It Die” z gościnnym udziałem Eddiego Veddera na wokalu. Większość z pozostałych utworów prezentuje podobny poziom i w zasadzie niewiele można im zarzucić ale też i za co chwalić.
Niestety na „Recipe For Hate” trafiają się również wypadki przy pracy, których do tej pory zespołowi udało się unikać. Pierwszą wpadką jest tu „Karosene”, której potencjał muzyczny do parteru sprowadza banalna i ciężka do słuchania warstwa wokalna/tekstowa. Identyczna sytuacja przytrafia się w „Portrait Of Authority”, którego refren ewidentnie drażni. Niczym ciekawym (poza szybkim tempem) nie jest w stanie zainteresować nas „Skyscraper”.
W ogóle końcówka albumu została tu strasznie skrzywdzona. Jałowy „Skyscraper” trwa 3:15 ale od ok. 2:30 możemy posłuchać sobie ciszy, która przechodzi w żarcik muzyczny „Stealth” – rzecz zupełnie tutaj niepotrzebną. „Recipe For Hate” to niecałe 38 minut muzyki. I tak jak w przypadku poprzednich wydawnictw po przesłuchaniu człowiek nadal jest głodny i chciałby więcej tak tutaj szybko zaczynamy zastanawiać się nad drobną kosmetyką krążka. Kandydatów do wyrzucenia mamy tutaj kilku i album bez nich sprawiałby zdecydowanie lepsze wrażenie. A tak pozostaje niedosyt i lekkie rozczarowanie bo oczekiwaliśmy czegoś lepszego a otrzymaliśmy krążek nierówny niczym polskie drogi.
Moja ocena -> 6/10
A ja akurat bardzo lubię to „pop” wydanie Bad Religionu. Zdecydowanie lepiej przyswajam tę muzykę w wykonaniu ich niż np. takiego Offspring czy (o zgrozo!) Green Day. Fakt, na tej płycie autentycznie chwyta się tylko „Jesus” i „Struck a Nerve”, ale ogólnie jest pozytywnie. Jestem ciekaw jak podsumujesz ich następny pop-punkowy album „Stranger Than Fiction”, który de facto został najbardziej doceniony przez słuchaczy 😀
https://www.facebook.com/groups/1443775022542694/?fref=ts Zapraszam do największej grupy fanów Pearl Jam 🙂