Prawie 2 lata przyszło nam czekać na drugą część historii zapoczątkowanej przez zespół na poprzednim albumie. Pierwszą część fanerozoiku w całości wypełnił paleozoik. Tym razem zmierzymy się z mezozoikiem i kenozoikiem. Dwie ery są oczywiście równoznaczne z dłuższym czasem trwania krążka. Niestety są to tylko niecałe 4 minuty różnicy i nowe wydawnictwo kończy się przed upływem niespełna 52 minut.
Czy to dużo czy mało? Bez wahania stwierdzam, że w przypadku The Ocean zdecydowanie za mało. Niemcy przyzwyczaili słuchaczy do nagrywania albumów na światowym poziomie. Nie inaczej jest i tym razem. Zespół nie zaskakuje również w temacie dodatkowego krążka z instrumentalnymi wersjami utworów.
Pierwszy raz pojawił się on na „Pelagial”, był dostępny w przypadku pierwszej części fanerozoiku, jest również i tu. I trzeba przyznać, że stanowi dużą wartość dodaną ponieważ pozwala odkryć różne smaczki ginące w momencie gdy skupiamy się na wokalach. W wersji fizycznej instrumentale są do nabycia osobno (wielka szkoda), na szczęście są jednak dostępne w serwisach streamingowych.
„Phanerozoic II” zaczyna się bardzo nietypowo jak na twórczość Niemców. Początek „Triassic” to bardzo delikatna gitara otoczona jeszcze lżejszym tłem dźwięków. Budzi to skojarzenia z twórczością Porcupine Tree lub Riverside. Uwagę przykuwa momentami ciekawy i bardzo mocno wyeksponowany bas. Konsternację może wzbudzić pojawiający się głos: czysty, przepuszczony dyskretnie przez dodatkowy efekt. Czy to na pewno The Ocean??
Dopiero po upływie 3 minut pojawiają się ciężkie gitary i wokal, który rozwiewa już wszelkie wątpliwości czy dobrze trafiliśmy. Jednak już na starcie Niemcy starają się oswoić słuchacza z myślą, że dalej nie będzie tak jak zwykle. „Triassic” przeplata dobrze znane elementy z tymi, których we wcześniejszej twórczości zespołu nie było lub pojawiały się w śladowych ilościach.
„Jurassic | Cretaceous” od pierwszych dźwięków atakuje słuchacza ciężarem i patrząc na czas trwania (prawie 13,5 minuty) można by założyć, że ciężko będzie przez niego przebrnąć. Nic bardziej mylnego: utwór składa się z kilku wątków, które spokojnie mogłyby być rozbite na kilka mniejszych kompozycji. Ale nawet w obecnej formie całość intryguje i przykuwa uwagę chociażby bardzo chwytliwym i wpadającym w ucho refrenem.
„Palaeocene” jest pierwszym utworem, który jawnie przypomina wcześniejszą twórczość powracając wręcz w rejony „Precambrian”. Dopiero wyraźne zwolnienie wyraźnie daje znać, że to nie 2007 rok. Z kolei „Eocene” jest żywym dowodem na to, że Niemcy nie tylko metal mają w sercu. Tak delikatnie i przebojowo na płycie The Ocean nie było już dawno. Spokojną atmosferę podtrzymuje instrumentalny „Oligocene”, po którym to wracamy na właściwe tory w „Miocene | Pliocene”.
Wyraźnym i bardzo udanym ukłonem w stronę czasów „Heliocentric” i „Anthropocentric” jest „Pleistocene”. Pojawia się tutaj zarówno pianino jak i skrzypce. Album zamyka 'Holocene”, który podobnie jak „Triassic” wyraźnie przypomina, że to 2020 rok. Również i tutaj pobrzmiewają wyraźne nuty Porcupine Tree czy Riverside. Ale w żaden sposób nie jest to zarzutem ponieważ „Holocene” jest bardzo udanym zamknięciem wydawnictwa.
Bez wątpienia można stwierdzić, że „Phanerozoic II” jest kolejnym bardzo udanym wydawnictwem w dorobku Niemców i jednym z kilku kandydatów do albumu roku. Fenomenalne jest to, że przy takich rotacjach w składzie (przez projekt przewinęło się kilkudziesięciu muzyków) na przestrzeni 20 lat istnienia zespołu nie nagrał on słabego albumu.
Kolektyw udowadnia, że gatunek nazywany „post metalem” nie umarł i można w nim jeszcze stworzyć coś świeżego i przykuwającego uwagę. Trzymajmy kciuki by kolejny album pojawił się szybciej niż za 5 lat, które dzieliło „Pelagial” od pierwszej części fanerozoiku.
„Pleistocene” bardzo mi przypadł do gustu – w fajny sposób łączy delikatne i mocne brzmienia. Jeśli cała płyta jest taka, to biorę w ciemno!