Muzyczne podsumowanie 2014 roku

podsumowanieNiczym Pendolino po polskich torach przemknął nam kolejny rok. Lata lecą, szału jak nie było tak nie ma;) Muzycznie 2014 też jakoś specjalnie nie był – przynajmniej dla mnie. Z kilkudziesięciu płyt, które wylądowały w mojej kolekcji tylko niewielki odsetek stanowiły rzeczy nowe(14 sztuk, w tym 3 polskie, kilku ciekawych wydawnictw jeszcze nie nabyłem). Zdecydowana większość to krążki z lat wcześniejszych. Z tych „świeżynek” mało było krążków, które rzuciłyby mnie na kolana, sponiewierały niczym halny tatrzańskimi lasami. Nie zmienia to faktu, że kilku faworytów oczywiście mam;) W zestawieniu dominować będzie zagranica. Zatem jedziemy(w kolejności raczej przypadkowej)!

Wyróżniające się albumy zagraniczne:

The War On Drugs – Lost In The Dream – album, który odkryłem przez przypadek (spodobała mi się okładka podczas przeglądania zasobów Wimpowych nowości) totalnie mnie uwiódł i zauroczył. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie jest to granie rewolucyjne ani rewelacyjne – wszystko to już wcześniej mieliśmy i to w dużych ilościach. Ale wcale nie psuje to odbioru Lost In The Dream. Krążka słucha się świetnie, czas z nim spędzony mija w ekspresowym tempie. Jest to o tyle ciekawe, że album złożony z 10 kompozycji trwa ponad godzinę. Mamy tu potworki po 5, 6, 7 a nawet i 8 minut. Ale wcale tego nie czuć. Łatwo natomiast wkręcić się w klimat serwowany nam przez The War On Drugs i po ostatnich dźwiękach palec wędruje automatycznie w stronę PLAY na pilocie. Krążek roku. Warto posłuchać: „Under The Pressure”, „Red Eyes”, „An Ocean In Between The Waves”.

Exodus – Blood In Blood Out – po wyrzuceniu/odejściu Dukesa z Exodusa byłem sceptycznie nastawiony co do przyszłości zespołu. Pierwsza zapowiedź nowego albumu nie powalała. Później było już tylko lepiej. Z początku krążek wywoływał u mnie mieszane uczucia: rzeczy świetne przeplatały się z przeciętniakami/zapychaczami. Z każdym przesłuchaniem album zyskuje w moich oczach/uszach. Ale nadal uważam, że niektórych rzeczy mogłoby tu nie być. Na szczęście większość materiału trzyma bardzo wysoki poziom. Passa podtrzymana – Exodus już od ponad 10 lat nie nagrał słabego wydawnictwa. A sam Blood In Blood Out jest chyba lepszą niespodzianką dla fanów thrashu niż najnowszy Overkill. Warto posłuchać: „Black 13”, „Blood In Blood Out”, „Body Harvest”, „Food For The Worms”, „Wrapped In The Arms Of Rage”, „Collateral Damage”.

Overkill – White Devil Armory – ekipa Blitza na przestrzeni ostatnich lat przyzwyczaiła nas do systematycznego wydawania bardzo solidnych albumów. Zatem po White Devil Armory można a właściwie powinno się spodziewać podtrzymania dobrej passy i utrzymania wysokiego poziomu. No i oczywiście tak się stało. Nowy Overkill to kolejna solidna pozycja w dyskografii grupy i uczta dla fanów thrashu. Niby wszystko to już kiedyś słyszeliśmy, nie ma tu ani grama innowacyjności i z czasem entuzjazm opada ale po raz kolejny „micha” cieszy się podczas słuchania zatem po co doszukiwać się dziury w całym?;) Podium thrashowych płyt tego roku. Chociaż na dłuższą metę Exodus wypada lepiej. Warto posłuchać: „Pig”, „Where There’s Smoke…”, „Freedom Rings”.

The Black Keys – Turn Blue – przygodę z zespołem zacząłem od El Camino, później sięgnąłem po Brothers, który prezentował w miarę podobny styl. Zatem cholernie ciężko było się przestawić na nową odsłonę The Black Keys – odsłonę zdecydowanie mniej skoczną i przebojową, za to bardziej dojrzałą i stonowaną. Po odcięciu się od przeszłości i nastawieniu na „tu i teraz” Turn Blue błyskawicznie zyskiwał w moich oczach stając się jednym z ciekawszych tegorocznych albumów. Część utworów z krążka mogłaby się znaleźć na soundtracku do któregoś z filmów Tarantino, który uwielbia takie stare klimat. Warto posłuchać: „Weight Of Love”, „In Time”, „It’s Up To You Now”.

Swans – To Be Kind – 2 lata temu zespół Michaela Giry wydał monumentalny album – The Seer. To Be Kind można uznać za jego kontynuację. Wydawnictwo powala rozmachem i długością – przebija nawet The Seer i trwa ponad 2 godziny ale poziomu poprzednika raczej nie przebija. Biorąc pod uwagę specyfikę muzyki tworzonej przez zespół – jest to końska dawka ciężkostrawnych dźwięków. Niektórych może to przerastać. Tych, którzy zdecydują się na poznanie To Be Kind czeka niesamowita podróż przez muzyczny świat Giry z kulminacją w postaci ponad 30minutowego „Bring The Sun…”. Krążek wyjątkowy ale raczej do słuchania od święta niż na co dzień. Warto posłuchać: „Screen Shot”, „She Loves Us”, „Oxygen”.

Warto również zwrócić uwagę na:

J Mascis – Tied To A Star – filar Dinosaur Jr. po raz kolejny w solowej, spokojnej odsłonie. Tied To A Star nie odbiega znacząco od swojego poprzednika – Several Shades Of Why. Zatem ponownie mamy do czynienia z delikatnym, głównie akustycznym i nostalgicznym graniem. Chociaż żywszych momentów również nie brakuje. Tied To A Star kojarzy mi się z muzyką amerykańskiej prowincji, klimatem podróży, długich, słonecznych dni itp. Świetna odskocznia od muzycznej papki serwowanej nam w mediach. Warto posłuchać: „Every Morning”, „Heal The Star”, „Wide Awake”.

Mastodon – Once More 'Round The Sun – nie będę ukrywał – nie jestem wielkim zwolennikiem kierunku, w którym od ładnych paru lat podąża Mastodon. Zdecydowanie wolę pierwszą odsłonę zespołu, toporną, brudną, typowo sludge’ową. W 2014 roku ze starego uroku nie pozostało już nic. Zespół z czegoś wyjątkowego stał się jednym z wielu. Najbardziej boli mnie uproszczenie „garów”, które od początku stanowiły coś wyjątkowego. Mimo tego całego narzekania nie można Mastodonowi odmówić umiejętności  tworzenia chwytliwych i przebojowych utworów. Dziś ich utwory można puścić w TV a nawet popularnych stacjach radiowych, wcześniej było to raczej niemożliwe;) Kwestią gustu pozostaje to, którą odsłonę wolimy. Gdy odetnie się od przeszłości Once More 'Round The Sun wchodzi bardzo dobrze. Warto posłuchać: „Chimes At Midnight”, „The Motherload”, „Ember City”, „Halloween”.

Wyróżniające się albumy polskie:

Acid Drinkers – 25 Cents For A Riff – polska płyta roku. Acidzi wchodzą mi najlepiej w formie czysto thrashowej. Tu zespół zagrał słuchaczom na nosie i gatunku tego jest jak na lekarstwo ale w ogóle nie przeszkadza to w bardzo pozytywnym odbiorze krążka. Granie brudne i chaotyczne zostało zastąpione mieszanką rocka i metalu w postaci czystej i poukładanej. Pełno tu soczystych riffów, które są warte zdecydowanie więcej niż 25 centów. Nie brakuje również innych smaczków a i thrash też się znajdzie. Acidzi nagrali kolejny album na światowym poziomie. Chwała im za to;) Warto posłuchać: „25 Cents For A Riff”, „God Hampered His Life”, „Me”.

Warto również zwrócić uwagę na:

Dezerter – Większy Zjada Mniejszego – Dezerter jak zwykle na wysokim poziomie ale jakby trochę mniej przekonująco niż kiedyś. Po pierwszym zachwycie i katowaniu krążka przez tydzień emocje opadły i entuzjazm zmalał. Nie zmienia to faktu, że Większy Zjada Mniejszego to kolejny celny cios trafiający i punktujący problemy dzisiejszego świata. I nie zapowiada się aby w najbliższym czasie Grabowskiemu skończyły się tematy do pisania kolejnych tekstów… Warto posłuchać: „Rząd Światowy”, „Paradoks”, „Na Bruk”, „Większy Zjada Mniejszego”.

Eldo – Chi – era mojej fascynacji hip hopem minęła bezpowrotnie -naście lat temu. Zostało jednak kilku przedstawicieli polskiej sceny, których nowe albumy wzbudzają uśmiech na twarzy i szybsze bicie serca. W zasadzie ze starej gwardii śledzę tylko dokonania Łony i właśnie Eldo. Chi nie podnosi mi ciśnienia jak wcześniejsze wydawnictwa rapera ale chyba jest to bardziej spowodowane totalnym odejściem od gatunku niż jakością materiału. Tej nie można niczego zarzucić. Muzycznie jest w porządku, tekstowo jak zwykle na bardzo wysokim poziomie. W przeciwieństwie do chociażby ostatnich płyt OSTRego po Chi zostaje coś w głowie. I to w całej twórczości Eldo jest właśnie najfajniejsze. Warto posłuchać: „Rybałci”, „Miasto Słońca”, „Wyspy Szczęśliwe”.

Łona – Wyślij Sobie Pocztówkę – nowość w historii rolowych zestawień. O co chodzi? Otóż „Wyślij Sobie Pocztówkę” jest skromnym singlem. Ale za to jakim! Pierwszy intelektualista i ironiczny obserwator polskiego hip hopu stworzył kolejny bardzo inteligentny tekst – do tego z niesamowitym jajem. Do tego dochodzi świetny podkład oparty w głównej mierze na basie. Całość tworzy jeden z najciekawszych tegorocznych polskich utworów w ogóle. A słuchając „Wyślij Sobie Pocztówkę” słuchacz ma banana od ucha do ucha, zwłaszcza jeśli pochodzi ze Szczecina. Chociaż tekst można przenieść praktycznie na każdą polską miejscowość. Koniecznie posłuchajcie!!

Największe rozczarowania:

U2 – Songs Of Innocence – od małego bardzo lubię U2, wszystko do Joshua Tree włącznie wciągam praktycznie bez żadnego „ale”. Później z ekipą Bono bywało różnie: raz lepiej raz gorzej. W ostatnich latach ta druga opcja zdecydowanie dominuje. Wielkim i oddanym fanem zespołu nie jestem ale przykro mi gdy widzę co dzieje się z rockową legendą i samymi członkami zespołu. Songs Of Innocence jest szczytem rozmienienia się na drobne. I nie chodzi tu tylko o warstwę muzyczną ale również o całą otoczkę związaną z premierą tego albumu. Na powrót do formy sprzed lat nie mamy już chyba żadnych szans…..

Pink Floyd – The Endless River – jak coś co 20 lat temu nie było warte wrzucenia na The Division Bell miałoby się stać świetnym materiałem na pełnoprawny krążek? The Endless River nie jest albumem złym. Główną jego „wadą” jest to, że większość fanów oczekiwała czegoś innego, lepszego. No ale chyba po rockowej legendzie można się było tego spodziewać? Obstawiam, że jakby Gilmour pogrzebał trochę w zespołowych archiwach to takiego materiału nazbierałoby się na kilka kolejnych płyt. Tylko po co? Chociaż z dwojga złego chyba lepiej tak niż wydawać n-tą reedycję wszystkich albumów.

Coldplay – Ghost Stories – dawno, dawno temu istniał taki całkiem fajny zespół, który zwał się Coldplay i nagrał 3 dobre albumy (do X&Y). W 2014 roku z tego zespołu nie zostało nic. Ghost Stories to bardziej solowe wydawnictwo Martina niż całego zespołu. Co gorsze – Martina sfrustrowanego, w niezbyt optymistycznym okresie swojego życia. Przekłada się to na atmosferę na krążku. Jest smętnie i ponuro. Dodatkowo smuty te ubrane są w elektronikę. Całość jest po prostu do dupy. Album w ekspresowym tempie przeminąłby z wiatrem gdyby był promowany pod innym szyldem niż Coldplay. Ale tak wypadało go zachwalać. Śmieszne….

Machine Head – Bloodstone & Diamonds – tu można by podsumować krótko i zwięźle: co za dużo to nie zdrowo. Zespół napchał krążek po brzegi. Niestety nie przeniosło się to na poziom całego materiału. Rzeczy na prawdę fajne przeplatają się ze zdecydowanie gorszymi i niepotrzebnymi. Dodatkowo panuje tu stylistyczny burdel i obok utworów „poważnych” stoi potworek „Game Over”, który nadawałby się na Supercharger. Nie wiem po co ekipa Machine Head zdecydowała się na na wciskanie wszystkiego na chama. Napompowane do granic możliwości ego Flynna?

Po raz drugi mam tylko mgliste pojęcie na temat przyszłorocznych premier. Światło dzienne ujrzy chyba w końcu nowy Slayer. Ale po zawirowaniach składowych w ostatnich latach jakoś niespecjalnie czekam na ich nowy album. Na początek roku zapowiadany jest nowy Minsk – patrząc na dotychczasowe dokonania tego zespołu można oczekiwać czegoś wyjątkowego.  W sieci krążą plotki o nowym albumie od Fear Factory, kalendarzowo można by również oczekiwać nowego Soulfly’a. W ciągu roku pewnie jeszcze kilka innych zespołów nas zaskoczy. Z pewnością nie będzie nudno;)

A tymczasem wszystkim czytelnikom rolowego życzę spokojnych i radosnych Świąt a w nadchodzącym roku dużo zdrowia, pieniędzy i wolnego czasu niezbędnego do ich wydawania:)

6 myśli nt. „Muzyczne podsumowanie 2014 roku”

  1. Mi do w tym roku dodatkowo podobał się nowe albumy Accept , Corruption, Decapiteted, Vader, Killer be Killed, Speculum 🙂 czekam na nowego Jorna Lande z albumem inspirowanym historią DRACULI 🙂

    1. Decapitated podszedł mi zdecydowanie lepiej na poprzednim krążku. Do Blood Mantry jakoś nie mogę się przekonać. KbK jest spoko ale za jakiś czas nikt nie będzie o nim pamiętał – tak jak np. o nowej płycie Cavalera Conspiracy. Chociaż ta z czasem coraz bardziej mi się podoba:)

  2. Zdziwiła mnie obecność wśród rozczarowań płyty „Machine Head – Bloodstone & Diamonds” i obecność Exodusa pośród najlepszych, ale wiadomo – gusta guściki 😉

    1. Nowy MH nie jest słaby, jest go po prostu za dużo;) Wydając The Blackening zawiesili sobie poprzeczkę nieziemsko wysoko i teraz sorry ale będę wszystkie kolejne albumy porównywał właśnie do TB. A najnowszy niestety nie ma do niego startu…
      Natomiast Exodus jest jak wino – im starszy tym lepszy. Mi z każdym dniem podchodzi coraz lepiej i chyba nie było jeszcze dnia, w którym chociaż jednego utworu z BIBO nie posłuchał;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *