Wczoraj szukając albumu, który opiszę jako następny, trafiłem na krążek, którego nie słuchałem już od bardzo dawna. Tak właśnie – chodzi o wydawnictwo ze zdjęcia:) Z Manic Street Preachers pierwszy raz zetknąłem się jeszcze w ubiegłym wieku. Słuchałem wtedy Szczecińskiej Listy Przebojów i tam w 1998 roku pojawił się ich utwór „If You Tolerate This Your Children Will Be Next”. Utwór fajny, zgrałem go nawet na kasetę. W ich twórczość się nie zagłębiałem a o samym utworze jakiś czas później zapomniałem. Moja przygoda z MSP się skończyła. Aż tu nagle okazało się, że w 2009 roku odbędzie się pierwsza (i niestety jedyna nad czym bardzo ubolewam do dziś…) edycja Szczecin Rock Festival a MSP będzie jedną z głównych gwiazd. Zaopatrzyłem się w wejściówkę i znając tylko ich jeden utwór udałem się na festiwal. Akurat promowali wydawnictwo ze zdjęcia. Sam ich występ bardzo mi się podobał chociaż nie byłem w stanie zidentyfikować praktycznie żadnego kawałka;) Wcale nie przeszkodziło mi to w zakupie tego krążka. Posłuchałem i w niedługim czasie stałem się posiadaczem całej dyskografii MSP. Dziś – po 3 latach rzadziej wracam do ich twórczości chociaż co jakiś czas całość „odświeżam” w odtwarzaczu. Najchętniej wracam właśnie do Journal… Wg. mnie (i dużej części fanów) to ich najlepszy krążek wydany w XXI wieku. Zasadniczo to najciekawszy od 1996 roku. Rok wcześniej zaginął jeden z członków zespołu – Richey Edwards(uznano go za zmarłego w 2008 roku). Jakiś czas później reszta ekipy znalazła jego teksty i kilkanaście lat później zmontowała z tego album, który spotkał się z praktycznie samymi pozytywnymi opiniami krytyków. I coś w tym jest bo krążka słucha się bardzo przyjemnie. Ale o tym za chwilę. Pierwsze co rzuca się w oczy to okładka tego wydawnictwa, o którą swego czasu było sporo hałasu, cenzurowali ją w niektórych krajach itp. Pierwsze co rzuca się w uszy to brzmienie tego krążka: surowe, lekko brudne, bardzo fajne i ciekawe. A sama muzyka? Głównie oparta na gitarowym graniu ale jednak różnorodna i cholernie przebojowa. Czasami zahacza o klimaty hard rocka jak w „Peeled Apples”, „She Bathed Herself In A Bath Of Bleach”, „Jackie Collins Existential Question Time”, „Me And Stephen Hawking”, „All Is Vanity”, „Pretension/Repulsion” czy w kawałku tytułowym, mamy tu też lżejszą wersję tego gatunku jak np. w „Virginia State Epileptic Colony”, są tu też momenty całkowicie inne: akustyczno-orkiestrowy(?) „This Joke Sport Severed”, akustyczny „Facing Page: Top Left”, „Marlon J.D.” z lekką nutką dyskoteki. 9 z 13 utworów jest niesamowicie chwytliwych i nośnych, bardzo łatwo wpadają w ucho, na upartego można by je „wysinglować” ale w dzisiejszych czasach raczej nie byłyby wielkimi hitami radiowymi(może to i lepiej?). Pozostałe 4 kawałki natomiast są piękne tak po prostu:) Nie ma w nich tej przebojowości z pozostałych ale jest coś innego. Journal… zawsze leci u mnie w całości, nie ma tu ani jednego słabszego utworu, ciężko byłoby wybrać kawałek odstający poziomem od reszty – ja tu takiego nie widzę/słyszę. Genialne wydawnictwo. Jeśli ktoś chce rozpocząć swoją przygodę z MSP to polecam ten album albo któryś z dwójki z lat 90tych: The Holy Bible / Everything Must Go.
Moja ocena -> 10/10
Zapowiada się ciekawie, będę musiał rzucić uchem 🙂
Rzuć koniecznie – warto:)
Przesłuchałem kilka kawałków na YT i wypada fajnie. Lubię posłuchać takiego lżejszego grania, ale bez smęcenia. Szkoda tylko, że Walijczycy a nie słychać tego akcentu.
No to jest jedna z ich najbardziej żywych płyt bez zbędnego smęcenia, które im się czasem zdarzało:)
Jeden z moich ulubionych albumów. Nie tylko jeśli chodzi o MSP. Był czas, że słuchałem tego na okrągło. Dzięki za przypomnienie
A nie ma za co. Ja krążek kupiłem w ciemno, dotarł do mnie jak byłem wychowawcą na obozach. Przez 3 turnusy gnębiłem nim młodzież dzień w dzień:)