Przystanek Woodstock oczami debiutanta

hatebreed29 lat na moim liczniku, 20 Przystanków za nami, niezliczona ilość dni, przez które się wahałem… Ale w końcu zebrałem się w sobie i podjąłem decyzję – jadę na Wooda! W dokonaniu tego wyboru pomogło mi to, że ze Szczecina to nawet na rowerze można tam dojechać no i zebraliśmy paczkę, która momentami liczyła ponad 50 osób. Zatem kupa znajomych + kilka ulubionych zespołów + prognozy idealnej pogody = nie może być źle. I nie było. Było genialnie. Już po kilku godzinach od przyjazdu w środę popołudniu uświadomiłem sobie, że zmarnowałem co najmniej kilka dobrych Przystanków… Ale jak to mówią: lepiej późno niż wcale. Od zakończenia imprezy minęło już kilka ładnych dni a ja nadal nie mogę ochłonąć i mam w sobie tyle niesamowitych emocji i wrażeń, że nawet nie wiem od czego zacząć. Zatem będzie podział na grupy:

WYDARZENIA:

Kilka dni temu przeczytałem opinię, że przez cały Przystanek można bawić się świetnie bez alkoholu. Szczerze mówiąc nie próbowałem i przez wszystkie te dni towarzyszyło mi piwo (żeby nie dopuścić do odwodnienia;) ale nawet bez próbowania podpisuję się pod tym stwierdzeniem. Na Woodstocku dzieje się dużo. Ba! Nawet za dużo. Nie sposób być obecnym na wszystkich wydarzeniach. Nawet dzień „zero” czyli środa nie pozwala się nudzić. Później jest już tylko lepiej. Wspomniałem o zabawie bez alkoholu – żeby jeszcze dało radę zrobić tak ze spaniem! Pierwsze ciekawe warsztaty na ASP zaczynały się o 9, ostatnie koncerty kończyły póóóóóźno w nocy a po nich jeszcze długo trwały spotkania w naszej szczecińskiej leśnej wiosce. Zatem na nudę w żadnym stopniu nie można było narzekać. Do tych wydarzeń obowiązkowo musiała dołączyć wycieczka do miasta oraz wypad nad jezioro niedaleko Sarbinowa. Summa summarum wyszło na to, że z koncertów widziałem tylko to co zaplanowałem przed wyjazdem czyli Hatebreed, Acid Drinkers, Jelonka oraz Kabanosa plus do tego urywki Lao Che, Budki Suflera, Ga Ga/Zielonych Żabek, Comy i Night Mistress. Hatebreed chyba się podobał;) Gdy zaczynali koncert stałem kilkadziesiąt metrów od sceny (foto na górze) i byłem w jednym z ostatnich rzędów. Gdy kończyli tłumu za mną nazbierało się jeszcze 2-3 razy tyle. Zespół udowodnił, że takie granie świetnie sprawdza się na żywo i podrywa publikę do zabawy. Podobnie było z Acidami, którzy repertuar dobrali idealnie pod woodstockowy przekrój ludzi: dla każdego coś miłego. Jak dla mnie brakowało trochę autorskiego materiału ale i tak było mocno! Chciałbym zobaczyć kiedyś na Przystanku ekipę Biohazard, Exodusa albo Overkilla. Ale byłaby moc:D Na Woodzie pierwszy raz zobaczyłem na żywo Jelonka i usłyszałem jego twórczość. Wcześniej znałem ją tylko z opowiadań znajomych ale nie czułem specjalnego ciśnienia do jej poznania. Okazuje się, że Jelonek to nieziemsko pozytywnie zakręcony gość, niszczący klasykę i grający kawał świetnej muzyki. Dodatkowo umie bardzo łatwo nawiązać kontakt z publicznością (mana mana?;). Mega pozytywne zaskoczenie. Podobnie jak Kabanos.

Z naszej wioski ludzie chwalili praktycznie wszystkie pozostałe koncerty. Szkoda, że nie mogę sam tego ocenić ale na Woodzie działo się tyle, wszystkiego chciałem dotknąć, spróbować, że zwyczajnie zabrakło czasu. Teraz już „wszystko” znam zatem za rok będzie lepiej!

LUDZIE:

Tu można krótko: z taką życzliwością, otwartością i przyjacielską atmosferą spotkałem się jeszcze tylko gdzieś wysoko w Tatrach albo w późnych godzinach wieczornych w górskich schroniskach (kiedy to „stonka” wróci na kwatery w Zakopcu). Ktoś w internecie napisał, że nad terenem festiwalu chyba coś rozpylają – coś w tym chyba jest;) Obstawiam, że to te samoloty otwierające fest. Żyjemy w dziwnych i trudnych czasach zatem świetne jest te kilka dni totalnego oderwania od rzeczywistości gdzie wszyscy ludzie są dla siebie mili, uśmiechnięci, martwią się o siebie nawzajem itp. Kilka przykładów z autopsji: nad jeziorem w Sarbinowie kolega chciał się napić piwa w jeziorze. Po wejściu do wody do kolan dostał reprymendę, że „alkohol i woda to nie jest dobre połączenie”. Zatem usiadł w wodzie przy brzegu. W innym miejscu, w innym czasie chyba raczej nikt nie próbowałby tego rodzaju interwencji bojąc się, że wyłapie w dziób. Drugi przykład: po terenie festu poruszaliśmy się grupami kilkuosobowymi. Znajomi „opracowali patent” polegający na tym, że przywódca grupy przemieszcza się z ręką podniesioną do góry żeby reszta go widziała. Nasz pierwszy lider lekko się zdziwił kiedy to praktycznie wszyscy po drodze przybijali mu piątki:) Dodatkowo można było dosiąść się do praktycznie każdej grupy ludzi i rozpocząć rozmowę co sam bardzo często praktykowałem. Zatem na całym Przystanku panowała nieziemsko pozytywna atmosfera. Przez 4 dni widziałem tylko jeden zgrzyt – 2 bijące się małolaty. Ale po chwili zostały rozdzielone i wszystko wróciło do normy.

Woodstock to nie tylko super atmosfera ale ludzie sami w sobie: na swojej drodze spotkaliśmy różowego jednorożca, kolesia łowiącego w błocie ryby na kijek od namiotu, smerfy i cholera wie co jeszcze. Dużą furorę w błocie zrobił nasz dmuchany rekin, który powędrował chyba aż pod scenę główną ale później do nas wrócił. Kiedy nasza ekipa szalała z nim w błocie jakiś facet stwierdził: „o cholera! rekin – trzeba spier******”:D

Przystanek jest dowodem na to, że pomysłowość ludzka nie zna granic. Niedaleko sceny głównej koczowały ekipy mające własną wannę, kanapy fotele itp. Dla nas hitem była grupa, która kąpała się w Kostrzynie na myjni samochodowej:) „Stary! Za 2 złote umyliśmy 10 osób!” mnie rozbroiło:) Ciekawe czy brali też woskowanie?:P

Szkoda tylko, że jeszcze nie nauczyliśmy się sprzątać po sobie i w niedzielę trzeba było miejscami przedzierać się przez góry śmieci. Ale jest światełko w tunelu! Niedaleko nas obozowali Niemcy, w czasie festiwalu syf mieli u siebie ogromny, w niedzielę rano ich aut nie było, obozowisko było czyściutkie i tylko na środku stały 4 wielkie wory śmieci. Rodacy – bierzmy z nich przykład!:)

ORGANIZACJA:

Jestem pełen podziwu dla ekipy przygotowującej Przystanek. Praktycznie wszystko było dopięte na ostatni guzik i działało jak należy. A to nie lada wyzwanie biorąc pod uwagę, że to cholernie wielka machina. Fakt faktem – można by trochę pomarudzić: a to, że kolejki do toitoiów za długie, do kranów i zraszaczy to samo. Ale miało to swój urok bo czekając na swoją kolej można było poznawać nowych ludzi. Co nie zmienia faktu, że pod ASP toitoiów mogłoby być więcej;) Ale jest inna sprawa związana z okolicami ASP. Ułożenie kranów na górce sprawiło, że już w środę pod wieczór w okolicach wielkiego namiotu było pełno błota. Ale wystarczyła chwila by przystankowa ekipa zorganizowała palety i już można było suchą stopą przedostać się z jednej strony błotnej rzeki na drugą. Wielki plus dla Pokojowego Patrolu. Było ich dużo, zawsze chętnie służyli pomocą, namawiali ludzi do zakładania nakryć głowy i pilnowali chociażby tego żeby po terenie festiwalu nie panoszyło się szkło. Dzięki temu w miarę bezpiecznie można było poruszać się nawet na boso.

Jeśli chodzi o jedzenie to aby przeżyć nie trzeba było nawet wychodzić poza teren Przystanku. Trafiały się godziny, w których kolejka do Lidla była niewielka (tak samo do Lecha) a jak już komuś bardzo chciało się jeść to z pomocą przychodzili Krysznowcy serwując końskie dawki jedzenia(całkiem dobrego!) w rozsądnej cenie.

Nie można również narzekać na deficyt wody. Na terenie Kryszny woodstockowiczów lano wężem, pod główną sceną sytuację ratowali strażacy a jak komuś jeszcze było mało to zawsze pozostawało błoto;) Świetną opcją były również zraszacze, zwłaszcza w momencie gdy ktoś urwał/zdemontował jeden z nich. Wtedy woda leciała dużym strumieniem i wystarczyło kilka sekund żeby ciuchy były mokre przez najbliższą godzinę i żar z nieba tak nie doskwierał.

PODSUMOWANIE:

Kiedy za kilka miesięcy przeczytam ten wpis pewnie przerażę się, że tyle tu chaosu. Ale to świadczy o tym, że nadal nie otrząsnąłem się po Woodstocku i piszę pod jego wpływem:) Bez dwóch zdań jest to najpiękniejszy festiwal na świecie. Niech trwa do końca świata i o jeden dzień dłużej. Żałuję, że tak późno zdecydowałem się na przyjazd – zmarnowałem kilka całkiem dobrych Przystanków;)

I jeszcze kilka słów na koniec:

Bardzo mi żal ludzi piszących hejterskie referaty na onecie, facebookach i innych portalach. Smutne, że nie mają niczego lepszego do roboty… Na usta ciśnie się jedno zdanie: w dupie byliście…. Przystanek trzeba przeżyć samemu i wtedy dopiero można oceniać. A mówienie, że to siedlisko zła, patologii i rozpusty… Nie trzeba jechać do Kostrzyna żeby spotkać się z narkomanią, alkoholizmem i innymi patologiami, wystarczy wybrać się w odpowiednie rejony swojego miasta i tam będziemy mieli tego na pęczki. Ważne jest pytanie: po co jedzie się na Wooda? Jeśli ktoś chce się naćpać, zalać w trupa lub szuka przelotnych znajomości to je znajdzie. Czy to na Przystanku czy gdziekolwiek indziej. Demonizowanie całej tej imprezy nie jest nawet śmieszne tylko żenujące. Najdziwniejsze jest to, że najbardziej spinają się środowiska kibicowskie, którym samym można bardzo wiele zarzucić(zwłaszcza te dwie pierwsze rzeczy bo o trzecią w typowo męskim gronie raczej trudno:). Nie spinajmy się – nie ma sensu;) Coś mi się nie podoba? Nie biorę w tym udziału i odcinam się od tego. Amen!

Woodstock 2015 coraz bliżej!!!

3 myśli nt. „Przystanek Woodstock oczami debiutanta”

  1. Za mną już 16 przystanków (od 2002 do 2018, z wyjątkiem 2012) i w różnych ramach czasowych (od dnia 0 do niedzieli aż po tylko kilka godzin) :). Ale przyszła proza życia, do której trzeba się dostosować i od kilku lat sprawdza się u mnie: przyjazd w piątek około 17, wyjazd w niedzielę około południa, nocleg w toi camp family (sorry Winetu, trochę wygodny się zrobiłem :))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *