Wo Fat – Midnight Cometh

wo fat midnight comethW momencie wypuszczenia do sieci „Riffborn” – pierwszej zapowiedzi „Midnight Cometh” – wiadomo było, że ekipa Wo Fat stworzyła coś wyjątkowego. Dynamika, świetny riff, przebojowość i genialne zwolnienie w środku utworu sprawiają, że „Riffborn” raz puszczony „dalej puszcza się sam”;)

Jego premiera odbyła się około 4 miesiące temu, od tego czasu słuchałem go co najmniej kilkadziesiąt razy i nadal podoba mi się tak samo jak przy odsłuchu premierowym. W przypadku „Riffborn” po pewnym czasie nasuwało się pytanie czy Wo Fat nie strzelił sobie w stopę wypuszczając tak mocny utwór jako zapowiedź?

Problem rozwiązał się sam na początku marca – w momencie wypuszczenia drugiej zapowiedzi czyli „Three Minutes To Midnight”. Utwór ten może i nie jest tak nośny jak „Riffborn” ale powala jeszcze bardziej klimatycznym zwolnieniem w środku. A jak wygląda sprawa reszty krążka?

„Midnight Cometh” to niespełna 50 minut muzyki podzielone na 6 utworów. Nietrudno policzyć, że średnia na każdy z nich wypada okazale i jednocześnie „antymedialnie”. Już otwierający album „There’s Something Sinister In The Wind” to prawie 10 minut rasowego stonera: przytłaczającego, wgniatającego w fotel ale jednocześnie w miarę łatwego do przyswojenia dla przeciętnego słuchacza. Gwoździem programu jest tu druga połowa utworu gdzie na ścianę dźwięków nakładają się całkiem ciekawe solówki a w końcówce wszystkie elementy zwalniają do walcowatego tempa aby jeszcze bardziej sponiewierać słuchacza. Świetna sprawa!

W zdecydowanie innym klimacie utrzymany jest „Of Smoke And Fog”, który jest przedstawicielem psychodelicznej odsłony zespołu. W niej również Wo Fat brzmi wybornie a sam utwór również na długo nie chce opuścić głowy słuchacza. Łącznikiem obu odsłon zespołu jest „Le Dilemme De Detenu”. Całość zaś zamyka najwolniejszy na krążku „Nightcomer”. I jeśli miałbym wskazać jakiekolwiek wady „Midnight Cometh” to właśnie „Nightcomer” minimalnie odstaje od świetnej reszty.

Nie minęła jeszcze połowa 2016 roku a już pojawił się bardzo mocny kandydat do miana gitarowego albumu roku. Szkoda tylko, że nie w portalach muzycznych o dużym zasięgu tylko raczej w ich niszowych i gatunkowych odpowiednikach. Wo Fat dużą popularnością się nie cieszy a wielka szkoda bo na tę popularność jak najbardziej zasługuje.  A przy pomocy „Midnight Cometh” ekipa z Dallas zaorała bardzo dużą część dokonań zespołów o zdecydowanie większym zasięgu medialnym. Gorąco polecam!!!

Moja ocena -> 9/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *