Ciężko uwierzyć w to, że od premiery „Weapons Of Tomorrow” minęło już 5 lat. Sporo się w tym czasie wydarzyło na świecie. Jednak już pierwsza zapowiedź nadchodzącego nowego wydawnictwa, która pojawiła się na początku roku, zwiastowała, że w obozie Warbringer zmieniło się niewiele. „A Better World” to szybki strzał między oczy, przy którym głowa sama zaczyna kiwać się w rytm muzyki. Podobnie jest w przypadku „The Sword And The Cross”, który mimo czasu trwania przekraczającego 6 minut zwyczajnie wciąga: zmianami tempa, kilkoma wątkami, fajnymi solówkami. Ogólnie jest dobrze.
Chwilę przed premierą pojawił się jeszcze „Throught A Glass, Darkly” – utwór utrzymany w średnim tempie i również średni jakościowo, zdecydowanie najsłabszy z zapowiedzi. Ciężko stwierdzić, dlaczego zespół zdecydował się na promocję albumu akurat nim a nie którymś z pięciu pozostałych utworów.
Bo przecież są tu dwa szybkie pociski: „The Jackhammer” i „Strike From The Sky”. Zdecydowanie lepiej zachęciłyby one słuchaczy do sięgnięcia po nowe wydawnictwo, które w ostatecznym rozrachunku przynosi 8 nowych kompozycji o łącznym czasie trwania sięgającym 40 minut.
Pierwsze przesłuchanie „Wrath And Ruin” przynosi dużo frajdy ponieważ jest tu zwyczajnie dużo fajnego modern thrashu, z którym jednak po kilku kolejnych przesłuchaniach mam pewien problem. Bo niby „A Better World” czy „The Jackhammer” fajnie galopują ale identycznie było z utworami z „Weapons Of Tomorrow” czy „Woe To The Vanquished”. Jeden z jaśniejszych momentów krążka czyli „Cage Of Air” ma również sporo naleciałości z poprzednich wydawnictw.
Dochodzimy tu do momentu, w którym tak naprawdę wszystkie utwory z ostatnich trzech wydawnictw moglibyśmy losowo połączyć z inne zestawy i otrzymalibyśmy albumy na tym samym poziomie ponieważ Warbringer na przestrzeni ostatnich 8 lat praktycznie się nie zmienił. I tak jak w przypadku takich ekip jak Overkill raczej mi to nie przeszkadza tak tu brakuje pewnej nutki szaleństwa i czegoś co sprawiłoby, że „Wrath And Ruin” różniłby się od swoich poprzedników a nie był ich kopią.
Żeby nie było – absolutnie nie twierdzę, że jest to album zły, ponieważ tak nie jest. Jednak spróbujcie jednym ciągiem przesłuchać ostatnich trzech wydawnictw szukając w nich elementów wyjątkowych i niepowtarzalnych.
Ja taki eksperyment odbieram jako słuchanie jednego – ponad dwugodzinnego albumu, który mimo tego że ma bardzo dużo świetnych fragmentów to jednak w ogólnym rozrachunku po pewnym czasie zaczyna nudzić. Sprawia też, że lekko psuje się ogólny odbiór „Weapons…” i „Woe”, które po ich premierach bardzo chwaliłem.
Wychodzi na to, że twórczość Warbringera trzeba będzie dozować w mniejszych dawkach i pojedynczo ponieważ w takiej formie przyjmuje się ona najlepiej.
Na koniec jeszcze kilka zdań na temat coraz bardziej popularnego i jednocześnie bardzo brzydkiego trendu wydawniczego, w którym to obcina się nawet digipaki pakując krążki w otworki wycięte w kartoniku wydawnictwa. Często mówi się o ochronie środowiska, produkowaniu mniej plastiku jednak raczej jest to zwyczajne obcinanie kosztów. Plastiku na świecie i tak jest bardzo dużo w innych miejscach a kupując płytę mało kto myśli o tym aby od razu utylizować jej opakowanie.
Ostatecznie „Wrath And Ruin” w fizycznym wydaniu wygląda zwyczajnie biednie. Dodatkowo zespół/wydawca zdecydowali się na dodanie extra krążka z wersją live utworów grupy. Specjalnie napisałem tu o wersjach live ponieważ nie jest to zapis z jednego koncertu tylko zestawienie 15 utworów zagranych łącznie na 4 różnych koncertach: w Budapeszcie, Krakowie, Monachium i Nantes.
Fajnie gdy wydawca daje kupującemu wybór i ten może zdecydować czy chce wersję podstawową czy „deluxe” – z dodatkowym krążkiem. Tutaj takiej opcji nie ma i musimy nabyć wersję z dwiema płytami, której cena od razu skacze powyżej 80zł. Nie mam oczywiście problemu z płaceniem większych pieniędzy za fizyczne kopie wydawnictw pod warunkiem, że cena idzie w parze z jakością. Tutaj tak zwyczajnie nie jest i „Wrath And Ruin” prawdopodobnie jeszcze na bardzo długo będzie mi towarzyszyć tylko na streamingach.