Amerykański Warbringer jest moim faworytem jeśli chodzi o „nową szkołę” thrash metalu. Jednak czy w przypadku zespołu z 16-letnim stażem scenicznym można w ogóle mówić o nowej szkole? Kwestia gustu i temat do dłuższej dyskusji.
Już od koniec września pojawiła się pierwsza zapowiedź albumu w postaci „Firepower Kills”. Rozbudziła ona z pewnością apetyty fanów thrashu. Utwór w bardzo wyraźny sposób nawiązuje do złotych czasów gatunku i gdyby podmienić na wokalu Johna Kevilla na Toma Arayę to moglibyśmy się zastanawiać czy to nie stuprocentowy Slayer. Wszystko się tu zgadza: tempo, dynamika, świetnie zaplanowany kompozycyjny chaos.
Zatem już wtedy można było stwierdzić, że warto czekać na „Weapons Of Tomorrow”. Tylko dlaczego tak długo?? Premierę utworu i krążka dzieliło prawie 7 miesięcy. Rzadko spotyka się sytuację, w której zespół decyduje się na zapowiedź albumu tak wcześnie, zwłaszcza że po „Firepower Kills” nastąpiła bardzo długa cisza.
Została ona przerwana dopiero na miesiąc przed premierą za sprawą „The Black Hand Reaches Out”. Słyszymy tu zupełnie inną odsłonę Kalifornijczyków: zdecydowanie wolniejszą i bardziej złożoną. Tutaj gdzieś w oddali pobrzmiewają echa Testamentu. Na krótko przed premierą ukazał się jeszcze utwór „Glorious End” – jeden z najdłuższych i najbardziej rozbudowanych fragmentów albumu.
Ostateczna wersja „Weapons Of Tomorrow” przynosi słuchaczom 10 utworów trwających łącznie 51 minut. Album w zasadzie można by opisać jednym zdaniem: jest to bardzo udana kontynuacja wydanego 3 lata temu „Woe To The Vanquished”. W 2020 roku Warbringer nie odkrywa siebie na nowo tylko podąża sprawdzoną ścieżką i robi to na poziomie ekstraklasy. Każdy odnajdzie tu coś dla siebie. Fani dynamiki i bałaganu z pewnością polubią „Unraveling”, „Outer Reaches” i „Power Unsurpassed”.
Na osoby lubiące dłuższe i bardziej rozbudowane formy czekają m.in. „Defiance Of Fate” z pięknym wstępem, który już gdzieś wcześniej słyszałem oraz „Heart Of Darkness”, który jest najbardziej kontrastowym fragmentem wydawnictwa. Fragmenty balladowe ścierają się tu z elementami, które można podciągnąć pod death metal. Co ciekawe – efekt tej wybuchowej mieszanki brzmi bardzo dobrze i stanowi jeden z jaśniejszych punktów albumu.
W zasadzie w przypadku „Weapons Of Tomorrow” ciężko mówić o jaśniejszych punktach ponieważ każdy z 10 zawartych tu utworów stanowi mocny punkt albumu. Warbringer stanął na wysokości zadania i nagrał materiał, którym umocnił się w czołówce nowej fali thrashu. „Weapons Of Tomorrow” jest najlepszym thrashowym albumem wydanym do tej pory w 2020 roku i mocnym kandydatem do tegorocznych podsumowań.
Świetny album, taki klasyczny trash, długie rozbudowane numery przypominają odrobinę inny znany zespół trashowy 🙂 ale nie jest to absolutnie plagiat czy zarzut. Jak już się na kimś wzorować, to na najlepszych. Długo czekałem na tak dobrą płytę trashową, która nie zbacza w death, tylko tak ładnie siedzi w temacie.