Jakiś czas temu pojechałem po najnowszym dziecku (chyba z wpadki) The Offspring jak po psie. Dziś – żeby nie było, że kapeli nie lubię i jestem do nich uprzedzony itp. itd. będzie odrobina historii. Dawno, dawno temu, kiedy to człowiek był jeszcze małym smarkiem, chodziło się co jakiś czas w odwiedziny do rodziny. Tak się złożyło, że kuzyn był fanem cięższego grania i można było u niego posłuchać sobie Pantery, Alice In Chains itp. Pewnego razu już na wejściu usłyszałem kawałek, który katowany był wtedy w TV. Praktycznie całą wizytę przeleciałem na opcji repeat. Pożyczyłem krążek i zakochałem się w nim od pierwszego odsłuchu. Dziś Smash jest już pełnoletni ale kopie po dupie tak samo jak te lekko ponad 18 lat temu. Katowanym kawałkiem był wtedy oczywiście genialny „Self Esteem”, Jak się po pierwszym przesłuchaniu okazało – Smash jest w całości wypchany świetnym graniem i wspomniany przed chwilą utwór nie jest wcale taki „och” i „ach” na tle reszty prezentującej się co najmniej równie dobrze. Nie pasują mi tu tylko wstawki gadane, które są zupełnie niepotrzebne. Całe szczęście, że jest ich mało. Poza tym wciągam Smasha bez żadnych zastrzeżeń, w każdej odsłonie nam tutaj zaprezentowanej. Oczywiście najlepiej The Offspring podchodzi mi w wersji ciężkiej z „Nitro” (ze świetnym fragmentem „you might be gone before you know, so live like there’s no tomorrow”), „Bad Habit” (spokojny początek może wprowadzić w błąd), „Genocide”(fajne gitary), „Something To Believe In”, „So Alone” (krótki koncentrat niesamowitej mocy:) oraz utworem tytułowym na czele. Lżejsze momenty nie są wcale gorsze. Świetnie wypada tu podchodzący pod ska „What Happened To You?”, „Not The One” oraz „Come Out And Play” z gitarowymi fragmentami w teorii pasującymi do punka jak świni siodło – w praktyce natomiast brzmi to genialnie. O klasykach typu „Gotta Get Away” czy „Self Esteem” chyba nie trzeba w ogóle mówic? Do tego dołącza jeszcze m.in. cover „Killboy Powerhead”. Istna mieszanka wybuchowa. Cholernie mocną stroną tego wydawnictwa są punkowe chórki (chociażby w „Something To Believe In”) oraz przeciągnięte wokale Dextera (np. „Nitro”). To + jeszcze kilka rzeczy, o których nie wspomniałem/nie chce mi się pisać sprawia, że Smash jest pozycją obowiązkową nie tylko dla fanów amerykańskiego punka. Jest to jeden z niewielu krążków, które mogę katować kilka razy dziennie przez dłuższy czas bez obawy, że mi się znudzi. Wystarczająca reklama dla tego wydawnictwa?;) Ciekawe co by w 1994 roku powiedział Dexter (jeszcze w warkoczykach) gdyby ktoś puścił mu „Cruising California” i powiedział, że m.in. tak będą grać za kilkanaście lat…
Moja ocena -> 9/10 (chociaż kiedyś było 10/10;)
Dobry album ale żeby 10/10? Ja bym osobiście dał solidne 7/10. Bardzo dobrze się słucha, uderza, można się pobawić jednak nie jest to absolutna klasyka i nie ma perfekcji, wybijania się ponad wszystko. Lubię ten album jednak zbyt niskie i zbyt wysokie ocenianie jest dla niego krzywdzące. 😉
W swojej kategorii ma u mnie dychę;) I to głównie tym kryterium się zawsze kieruję. Jakbym natomiast miał go porównywać „po całości” np. do Zeppelinów, Floydów, Sabbathów, Queen itp. to byłaby z tego buła wielka – dlatego nawet nie próbuję;)
Rolu całkowicie sie z Tobą zgadzam!
Utwory z tej płyty były puszczane w TV? Kurde, myślałem, że dopiero od „Americany” zaczęto ich wpuszczać do mediów mainstreamowych, przynajmniej u nas.
http://www.youtube.com/watch?v=CkFH0KMO0G0
http://www.youtube.com/watch?v=C6jz1hewTzA
http://www.youtube.com/watch?v=1jOk8dk-qaU&feature=relmfu 😉 Ale w jakiej stacji to leciało to Ci nie powiem – nie pamiętam;)
Pierwszy zespół, od którego zaczęłam przygodę z metalem. I choć później było wiele innych, między innymi też Godsmack, który opisujesz nieco wcześniej, to energię The Offspring zawsze będę nosić przy sobie:) Pozdrawiam, leni z http://leni.goodluckwith.us/wordpress .
Gdy miałem 16 lat słuchałem głównie Offspringa. A „Smash” wyznaczał epicentrum. Genialna płyta!