The Grand Astoria to grupa zwariowanych Rosjan z Petersburga. Zespół powstał w 2009 roku z inicjatywy Kamille’a Sharapodinova – gitarzysty i wokalisty. Trudno sklasyfikować muzykę tworzoną przez TGA. Styl grupy jest bardzo eklektyczny i zahacza m.in. o takie gatunki jak: space rock, rock psychodeliczny i progresywny, country, punk, grunge, stoner, heavy metal i jeszcze kilka innych. Miks ten wydaje się być ciężkostrawny ale w rzeczywistości smakuje wybornie i co najważniejsze – ciągle ewoluuje. The Grand Astoria jest zespołem bardzo płodnym. Przez te kilka lat istnienia nagrali 6 albumów studyjnych, kilka EPek i singli, albumy koncertowe i splity z innymi artystami oraz kilka projektów pobocznych (głównie Kamille’a). Zatem dorobek jest już dość bogaty. Na szczęście w ich wypadku ilość idzie w parze z jakością. Charakterystycznym elementem związanym z zespołem jest umieszczanie na okładce każdego albumu czaszki zwierzęcia łosiowatego – ot taka fiksacja;)
„The Grand Astoria” lub inaczej „I” (2009)
Debiut grupy przynosi słuchaczowi 6 utworów. Całość w świetnym stylu rozpoczyna instrumentalny „The Art Of Communication With Aliens”. Utwór ten jest wzorcowym przykładem na to jak powinno się stopniować napięcie. Początkowy spokój po pewnym czasie staje się nerwowy i płynnie przechodzi z akustycznej lekkości w ciężar gitar elektrycznych. „Evolution Of The Planet Groove” przenosi słuchacza kilkadziesiąt lat wstecz. Pod stonerowym brzmieniem ukrywa się utwór, który spokojnie mógłby powstać w latach świetności Led Zeppelin. Ale czuć tu też powiew Black Sabbath czy totalnie z innej beczki – „wiosłowania” a’la Tom Morello z Rage Against The Machine. Punktem kulminacyjnym albumu jest 13-minutowy instrumentalny „The Man. The Sun. The Desert”, który brzmi jak efekt bardzo udanego bluesowego jamowania z krótką przerwą na dynamiczny fragment rockowo-metalowy, po którym następuje ponowne jamowe wyciszenie. Niewiele krótszy od poprzednika jest „Salvation Is Near” zbudowany na podobnej zasadzie. Całość zamyka „Bell Jar (The World Is Not Ok)”, który swoją delikatnością dość drastycznie odbiega od reszty albumu ale świetnie koi zmysły po ponad 40-minutowej dawce gitarowego grania. „I” to bardzo solidny materiał, który brzmi i reprezentuje poziom dojrzałego zespołu a nie debiutantów.
9/10
„II” to bezpośrednia kontynuacja tego co zespół zaprezentował na krążku debiutanckim. Tym razem słuchacz dostaje 5 jeszcze dłuższych utworów. Rozpoczynający album „Enjoy The View” jest jakby dalszą częścią zamykającego „jedynkę” „Bell Jar”. Sielankowy, „niedzielny” klimat przeplatany jest tu co jakiś czas mocniejszymi gitarami. Tempo podkręcamy dopiero w następnym utworze czyli „The Inner Galactic Experience Of Emily Dickinson And Sylvia Plath”. Tu szczególną uwagę przykuwa solówka grana w tempie żywcem wyciągniętym z thrash metalu. A sam utwór ponownie nawiązuje do klimatów sprzed kilkudziesięciu lat. Najkrótszy na krążku „Visit Sri Lanka” pełni rolę instrumentalnego przerywnika, łącznika między pierwszą i drugą częścią albumu. „Wikipedia Surfer” i „Radio Friendly Fire” to dwie wielowątkowe hybrydy. Pierwsza z nich prezentuje cięższą odsłonę zespołu, druga odrobinę lżejszą. Obie sprawiają wrażenie bardzo udanych jamów. Umownie można przyjąć, że „II” zamyka pierwszy etap w historii The Grand Astoria.
9/10
Trzeci album w dorobku The Grand Astoria to nagły zwrot w kierunku grania mniej finezyjnego, prostszego – o korzeniach punkowych. Już rozpoczynający album „Doomsday Party” daje jasny sygnał, że będzie zdecydowanie inaczej niż do tej pory. Oprócz ciężaru panuje tu dość spory chaos, który dodatkowo podkręcany jest przez typowo punkowe chórki. Zatem zmiana jest od razu słyszalna ale nie odstrasza bo utwór ma naprawdę mocnego kopa. Podobnie jak 2 kolejne utrzymane w podobnym klimacie. Dopiero czwarty na krążku, instrumentalny i zdecydowanie lżejszy „Omniabsence” jest nawiązaniem do dwóch poprzednich albumów. Ale zaraz po nim wracamy z powrotem do „nurtu właściwego”, który z mniejszymi lub większymi przerwami towarzyszy nam już do końca albumu. Punktem kulminacyjnym jest tutaj prawie 14-minutowy „Something Wicked This Way Comes”, który jest swego rodzaju wypadkową tego co zespół tworzył do tej pory. Ciekawie wypada też „The Song Of Hope”, który z początku brzmi jak dokonania Red Hot Chili Peppers sprzed kilkunastu lat. W drugiej połowie na słuchacza czeka niespodzianka w postaci harmonijki ustnej. „Omnipresence” jest dowodem na to, że zespół nie chciał stać w miejscu i skupił się na ewolucji swojego stylu i poszukiwaniu nowej drogi. Chwała im za to chociaż sam album nie robi takiego wrażenia jak 2 pierwsze i przez ten punkowy brud wydaje się najmniej doszlifowany. Dla laika to właśnie on może brzmieć jak debiut, który dopiero później został przekształcony w granie z „I” i „II”.
7/10
Najdłuższy album w dotychczasowym dorobku grupy. Ponad 77 minut muzyki podzielono na 13 utworów. Słuchacz na początku zostaje zaatakowany przez country w „Welcome To The Club”, który należy traktować jako swego rodzaju intro. Właściwy album zaczyna się dopiero w drugim na track liście „Slave Of Two Masters”, który ma kilka świetnych momentów i jako całość robiłby naprawdę bardzo dobre wrażenie gdyby nie jeden fakt: kilka dłużyzn. Utwór trwa ponad 8 minut i niestety momentami to czuć. Po drobnej kosmetyce mogłoby tu być zdecydowanie lepiej. Problem ten dotyczy większości krążka. Te 77 minut robi swoje, wcześniejsze albumy były zdecydowanie krótsze i po ich zakończeniu pozostawał niedosyt. Tu raczej nie ma szans na to uczucie, „Punkadelia Supreme” serwuje nam dość duży przesyt, który sprawia, że ciężko przebrnąć przez cały album. Jest to o tyle ciekawe, że jest to naprawdę dobry materiał ale jest go zwyczajnie za dużo. „Punkadelia Supreme” w wersji o 15-20 minut krótszej wchodziłby o wiele lepiej. Problem w tym, że album jest w miarę równy i nie za bardzo jest co wyrzucać. Zatem jedyną opcją byłoby tu chyba skracanie i wycinanie krótkich, zbędnych fragmentów. Spośród 13 utworów tutaj zawartych żaden nie odstaje wybitnie poziomem na plus ani na minus. Zatem każdy słuchacz będzie musiał sam wybrać sobie swoich faworytów;)
6/10
Po jednorazowym, maratońskim wyskoku ekipa TGA wróciła na właściwe tory i nagrała album zdecydowanie krótszy i przez to łatwiejszy w odbiorze. Otwierający krążek „Henry’s Got A Gun” przywołuje bardzo mocne skojarzenia z Incubusem z okolic „Light Granades”: czyli jest szybko, głośno i bardzo żywiołowo. Po drugiej stronie barykady stoi drugi w kolejności „The Answer” – znacznie skromniejszy w formie ale bogatszy w klimat. Gościnnie pojawia się tu banjo i flet. Jeszcze delikatniejsze oblicze grupy ukazuje utwór tytułowy. Tuż po nim – w „Gravity Bong” wracamy na właściwe – rockowo metalowe tory. Punktem kulminacyjnym krążka jest ponad 14minutowy „Serpent And The Garden Of Eden” – utwór bardzo rozbudowany i wielowątkowy, który spokojnie można by podzielić na kilka krótszych. Warto tu zwrócić uwagę na gitarowe „wyścigi”, które zaczynają się lekko po 10 minucie. Album kończą mocno gitarowy „Lisbon Fuzzborn” oraz króciutki „Charming”, który można uznać za outro tego wydawnictwa. Dość znaczne okrojenie materiału bardzo pozytywnie wpłynęło na odbiór albumu. „La Belle Epoque” słucha się zdecydowanie łatwiej i przyjemniej niż „Punkadelia Supreme”.
7/10
Najbardziej ambitne wydawnictwo w dotychczasowym dorobku grupy. Prawie 50 minut muzyki podzielono tu na 2 potężne, rozbudowane i wielowątkowe utwory. Pierwszy z nich – „Curse Of The Ninth” trwa prawie pół godziny i ma w sobie tyle motywów, że spokojnie mógłby zostać podzielony na kilka części. „The Siege” jest zdecydowanie krótszy ale i tak przekracza 20 minut i jest z nim taka sama sytuacja jak z pierwszym utworem. Oba łączy jedno: niesamowite bogactwo muzyczne. Oprócz standardów czyli gitar i perkusji usłyszymy tu analogowy syntezator, flet, tamburyn, rhodes, keyboard, klarnet, trąbkę, saksofon i jeszcze kilka innych wynalazków. „Inwentarz” robi naprawdę duże wrażenie. Postać z okładki stylizowana jest na dyrygenta i trzyma w ręce batutę. Dość jasno sugeruje to jakie były zamiary twórców. I faktycznie – w czasie słuchanie można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z rockową operą (po lekkim tuningu). Album brzmi naprawdę dobrze, jest przemyślany i dopracowany praktycznie w każdym detalu. Wszystko to sprawia, że „The Mighty Few” jest jednym z ciekawszych i bardziej intrygujących wydawnictw 2015 roku.
9/10
Poza pełnoprawnymi long playami zespół stworzył do tej pory m.in.
Lekko ponad półgodzinna EKpka utrzymana w typowo rockowym klimacie. Pod względem materiału najbardziej przypomina początkowy etap twórczości TGA z lekkim wpływem kosmicznych, pobocznych projektów Kamille’a. Te najbardziej słychać w otwierającym album „Now Or Never”, który tak naprawdę zaczyna się około połowy czasu trwania. Bardzo pozytywne wrażenia pozostawiają po sobie 2 utwory instrumentalne: „Deathmarch” oraz „Aelita, The Queen Of Mars”. Na plus działa też czas trwania – ponad 30 minut przy tego typu wydawnictwie to bardzo dobry wynik. Wszystko to sprawia, że w efekcie otrzymujemy bardzo solidne EP: może i bez fajerwerków ale tak na wysokim poziomie.
8/10
„The Process Of Weeding Out” (2014)
Tribute album nagrany dla uczczenia 60-tych urodzin Grega Ginna z Black Flag. W krótkiej notce od Kamille’a przyznaje się on do swojej ignorancji wobec tej legendarnej grupy, którą poznał dopiero w 2004 roku i od razu się w niej zakochał. Jego interpretacja EPki Black Flag nie odbiega znacząco od oryginału. Tutaj również spotykamy się z mieszanką eksperymentalnego rocka z post-hardcorem i jazz rockiem. Wersje Sharapodinova zostały wydłużone: „Your Last Effort” dość znacznie bo aż dwukrotnie. Słuchając „The Process Of Weeding Out” mamy wrażenie brania udziału w instrumentalnym jamowaniu muzyków rockowych z jazzowymi. Efekt ich prac do najłatwiejszych w odbiorze nie należy ale świadczy o bardzo wysokich umiejętnościach członków projektu.
7/10
The Grand Astoria / Montenegro – split (2014)
Udział The Grand Astorii w split albumie z argentyńskim Montenegro „ogranicza się” do jednego utworu – „The Body Limits”. Cudzysłów został tu użyty celowo ponieważ to „ograniczenie” trwa prawie pół godziny i jest idealną zapowiedzią tego co zespół szykował na album „The Mighty Few”. „The Body Limits” jest utworem monumentalnym, epickim, wielowątkowym, bardzo rozbudowanym. Jest kolejnym z kilku w dorobku TGA, które można by podzielić na krótsze kompozycje. Słuchając go mamy wrażenie, że obcujemy z kolejną bardzo dobrą EPką grupy. Nie ma tu praktycznie ani chwili nudy – zbyt dużo się dzieje.
„El Matadero” od Montenegro to z kolei bardziej typowy stoner utrzymany w doomowym tempie. Utwór trwa prawie 19 minut, po drodze spotykamy krótki fragment folkowy oraz przyspieszenie w samej końcówce. „El Matadero” nie powala takim rozmachem i różnorodnością jak „The Body Limits” ale Montenegro udowadnia, że również jest bardzo ciekawym zespołem. Na plus dodatkowo działa tu fakt, że utwór zaśpiewany jest po hiszpańsku.
8/10
The Grand Astoria / Samovayo – split (2015)
Kolejny split album – tym razem nagrany z niemieckim Samovayo. Krążek a właściwie winyl ten przynosi jeden utwór TGA – ponad 11minutowy „Kobaia Express” zaśpiewany w fikcyjnym języku kobaian stworzonym przez Christiana Vandera – członka francuskiego zespołu Magma. „Kobaia Express” jest swego rodzaju hołdem dla tego artysty i zespołu. Utwór przypomina operowe zapędy Astorii z „The Mighty Few”.
„Intergalactic Hunt” i „Soul Out Of Control” nagrane na splita przez Samovayo to już rzeczy zdecydowanie bardziej normalne, utrzymane w konwencji hard/stoner rock oraz metal alternatywny. Szczególnie ten pierwszy – instrumentalny przykuwa uwagę cięższymi fragmentami skierowanymi w stronę stonera. Drugi to przedstawiciel typowego metalu, z którym możemy się spotkać w wykonaniu wielu innych zespołów. Cały split to kolejny przykład solidnie wykonanej „roboty”.
7/10
Lider grupy – wokalista Kamille Sharapodinov nie ogranicza się do The Grand Astorii. Na przestrzeni lat stworzył 2 projekty poboczne:
Organic Is Orgasmic – „As We Speak Of Space And Wisdom” (2011)
Pierwszy i jedyny jak do tej pory album stworzony przez Kamille’a pod szyldem Organic Is Orgasmic. „As We Speak Of Space And Wisdom” to lekko ponad 43 minuty instrumentalnego space rocka. Już na „dzień dobry” otrzymujemy punkt kulminacyjny tego wydawnictwa w postaci prawie 13minutowego „At Dawn Of Men” ze świetną partią saksofonu budzącego skojarzenia z Kennym G. Pozostałe 6 utworów to rzeczy zdecydowanie krótsze. Szczególną uwagę przykuwa „Fuji Dance”, podczas którego czujemy się jakbyśmy byli w Japonii. „Lifeless Void” momentami przypomina twórczość Jeana Michela Jarre’a. Z kolei utwór tytułowy brzmieniem sprawia, że cofamy się w czasie do lat 60/70 ubiegłego wieku. „As We Speak Of Space And Wisdom” jest albumem delikatnym i mało inwazyjnym. Świetnie sprawdza się jako tło do wykonywania innych czynności. Słuchanie go w czasie ich wykonywania znacząco je umila i przyspiesza.
8/10
The Legendary Flower Punk (2012)
Debiutancki album projektu przynosi słuchaczowi muzykę określaną mianem „electronic acid mantra” z elementami psychodelicznego noise’u. W rzeczywistości brzmi to jak Jean Michel Jarre na dopingu z późniejszych lat kariery, który popuścił wodze wyobraźni. Album został podzielony na 10 utworów ale w rzeczywistości na krążku dostajemy jedną 43minutową ścieżkę. Przez ten zabieg album dużo traci i niektórzy słuchacze mogą nie dotrzeć do jego końcówki. Poza tym muzyka tutaj zaprezentowana w drastyczny sposób odbiega od tego co Kamille tworzy w innych projektach. To również może odstraszać potencjalnych słuchaczy. Debiut The Legendary Flower Punk jest zjawiskiem ciekawym ale nie do słuchania na co dzień tylko raczej od święta.
6/10
The Legendary Flower Punk – “The Great Acid Folk Swindle” (2014)
Drugi album grupy określany jest przez jego członków jako akustyczny acid folk. Muzykę zawartą na krążku chyba najlepiej obrazuje okładka: 2 młode indiańskie dziewczyny, piękny, słoneczny dzień gdzieś na amerykańskim odludziu i dźwięki płynące z instrumentów, na których gra reszta plemienia. Przez ponad 40 minut na „The Great Acid Folk Swindle” panuje sielankowy klimat oparty na akustycznych dźwiękach i minimalnych, szczątkowych wokalach służących bardziej jako dodatkowy instrument a nie środek przekazu. Całość sprawia bardzo pozytywne wrażenie, na tle reszty wyróżnia się „Planet Waves” z partią klawiszy, który jest jakby wisienką na bardzo smacznym torcie. Album ten najlepiej sprawdza się jako tło do innych wydarzeń.
7/10
The Legendary Flower Punk & Dvory – “The Time, The Place” (2014)
Projekt kolaboracyjny nagrany z inną rosyjską grupą – Dvory. Najbardziej intrygujący i wymagający album w dorobku TLFP, składa się z ponad godzinnego utworu tytułowego, który członkowie zespołu sami określają jako mieszankę ambientu, drone ambientu i drone jazzu. W praktyce jest to minimalistyczna muzyka oparta m.in. na gitarze akustycznej, klawiszach, trąbce i różnych dziwnych dźwiękach. „The Time, The Place” intryguje ale jego czas trwania sprawia, że przebrnięcie przez cały krążek jest dla większości słuchaczy wyzwaniem ekstremalnym. Nie mniej jednak warto. Nawet w postaci tła do wykonywania czynności codziennych. Album świetnie sprawdza się jako muzyka relaksacyjna np. w czasie czytania.
9/10
Twórczość zakręconych Rosjan możemy spotkać w serwisach streamingowych (np. Tidal), na youtube oraz zespołowym bandcampie – tam możemy zainwestować w elektroniczne wersje wszystkich wydawnictw grupy lub zamówić fizyczne wersje albumów prosto ze źródła (thegrandastoria@gmail.com).
The Grand Astoria jest bardzo ciekawym zjawiskiem na dzisiejszej scenie muzycznej. Fajnie byłoby gdyby Rosjanom udało się wypłynąć na szersze wody i pozyskać większą liczbę fanów – ich twórczość jak najbardziej na to zasługuje.
Ich koncert w Krakowie mnie powalił na kolana!