Po nagraniu debiutu Morrison wraz z kolegami nie próżnował i w okresie „okołociążowym” wydał kolejny album. Oba krążki dzieli niecały rok zatem nie ma co oczekiwać rewolucji. Strange Days jest kontynuacją tego co zespół zaprezentował na The Doors. Chociaż…. nastały Dziwne Dni a wraz z nimi jakby trochę dziwniejsza odsłona grupy. Widać to już po okładce – cyrkowcy ale nie tacy jakich znamy z dzieciństwa, z występów na cyrkowej arenie, tylko jakby trochę szemrani, podejrzani. Nie ma tu też kolorystyki kojarzonej z tego rodzaju rozrywką. Zamiast niej mamy kupę szarości i czerń, wszystko to dodatkowo jest wypłowiałe, brudne także ekipa okładkowa bardziej przygnębia niż rozwesela. Podobnie jest z muzyką zamieszczoną na płycie. Mało tu aury pozytywnej, dużo za to ponurych, posępnych chwil. Już na starcie w „Strange Days” zespół atakuje słuchacza specyficznym klimatem, psychodelicznym, lekko schizofrenicznym – atmosferę podkręcają tu pogłosy – przetworzone wokale. Następny w kolejce „You’re Lost Little Girl” też początkowo do pozytywnych utworów nie należy. Dopiero po jakimś czasie widać jakieś światełko w tunelu. W podobnych klimatach utrzymana jest większość utworów z tego krążka na czele z genialnym „People Are Strange” czy też „I Can’t See Your Face In My Mind”. Jakby trochę więcej pozytywnej energii przynoszą „Unhappy Girl” oraz „My Eyes Have Seen You”, chociaż w tym pierwszym i tak panuje lekko specyficzny, duszny klimat. Tak naprawdę muzyczny optymizm czuć tu tylko z „Love Me Two Times” oraz (trochę mniejszy) z „Moonlight Drive”. „Love Me Two Times” ze świetnym, charakterystycznym riffem, był odrzutem z sesji nagraniowej na debiutancki krążek, tu został drugim singlem i bardzo szybko wszedł do doorsowej klasyki. Pierwszym kawałkiem promującym ten album był „People Are Strange”. Na Strange Days znajduje się też „utwór”, którego nie lubię i zawsze go przerzucam. Chodzi o „Horse Latitudes” – rzecz, którą nawet trudno nazwać pełnoprawnym utworem – jest to recytacja twórczości Morrisona okraszona różnymi dziwnymi dźwiękami. Może to i fajne jest, mi się nie podoba;) Drugi album zespołu utrzymany jest w podobnej konwencji jak debiut także całość zamyka rzecz monumentalna – ponad 10minutowa kobyła „When The Music’s Over”. Podobnie jak „The End” jest to utwór potężny, intrygujący i przede wszystkim nie do słuchania na co dzień;) Strange Days nie pobił poziomem The Doors, można uznać, że jest nawet trochę słabszy. Ale nie zmienia to faktu, że i tak to genialne wydawnictwo, absolutna klasyka rocka czy muzyki w ogóle. Ja Strange Days uwielbiam za to, że w formie w miarę przystępnej zespół potrafił umieścić ten specyficzny, psychodeliczny klimat. Świetny krążek!
Moja ocena -> 9/10
„Oba krążki dzieli niecały rok zatem nie ma co oczekiwać rewolucji.” Niby oczywistość, ale nie w latach 60tych 🙂 Wtedy był taki tygiel, że najwieksi w pzreciagu roku mogli wydać nawet 3 płyty i zmienić swoją muzę nie do poznania 🙂