Archiwa tagu: rock

David Gilmour

david gilmourTwórczość Pink Floyd znam od dawna, lepiej i w pełni świadomie poznałem ją na przestrzeni jakoś ostatnich 10 lat. W 2006 roku podczas rozmowy na ich temat znajoma zapytała się jak tam u mnie znajomością solowej twórczości poszczególnych członków zespołu ze wskazaniem na Gilmoura właśnie. Akurat było jakoś po premierze On An Island, znajoma szczególnie polecała About A Face a ja oczywiście idąc na przekór zakochałem się w w debiutanckim krążku Davida z 1978 roku. Artysta zaserwował tu nam 9 piosenek trwających łącznie niewiele dłużej niż połowa w meczu piłki nożnej. Napisałem „piosenek” – to słowo świetnie oddaje to z czym mamy tu do czynienia. Niby na kilometr czuć ducha zespołu, z którego Gilmour pochodzi ale całość jest zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze niż dokonania jego macierzystej formacji. Czytaj dalej David Gilmour

Deftones – Koi No Yokan

deftones koi no yokanTak jak Diamond Eyes można porównywać z White Pony tak Koi No Yokan chyba bliżej do „beznazwowego” albumu z 2003 roku. Mniej tu przebojowości za to zdecydowanie więcej eksperymentów, poszukiwań. Większy jest też „rozstrzał” stylistyczny. Krążek zaczyna się od cholernie mocnego uderzenia w postaci „Swerve City”. Gdyby zapętlić przewodni riff z tego utworu to wyszedłby z tego świetny industrial w rejonach Killing Joke z czasów Hosannas… Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku „Poltergeist” i „Gauze”. Jest ciężko, topornie, świetnie. Gdyby w tym ostatnim Moreno zmienił trochę wokal to utwór można by podciągnąć nawet pod czasy Adrenaline. Fajny, motoryczny riff występuje jeszcze w „Goon Squad”. Czytaj dalej Deftones – Koi No Yokan

Soundgarden – King Animal

soundgarden king animalKiedy jeszcze w zeszłym roku pojawiły się w mediach pogłoski o tym, że Soundgarden „prawdopodobnie coś nagra” nie napalałem się jakoś specjalnie. Później – gdy wiadomość została już potwierdzona – było podobnie. Moje nastawienie nie uległo zmianie nawet gdy w internecie pojawiły się zapowiedzi krążka. I w sumie dobrze bo teraz – słuchając efektu finalnego – nie czuję rozczarowania. Zaczyna się całkiem dobrze – od 2 utworów zapowiadających album. „Been Away Too Long” jest dynamiczny, w miarę ciężki, żywy. „Non-State Actor” na kilometr zajeżdża mi Audioslave’m, nie żeby to była wada – utwór też jest dobry. Później bywa już różnie. Fajnie prezentuje się połamany „By Crooked Steps” z ciekawym riffem(chyba mój faworyt); szybszy, dynamiczny „Attrition”; Czytaj dalej Soundgarden – King Animal

Hey – Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan

hey do rycerzy do szlachty do mieszczanSzczecin polskim Seattle! Hey świetną odpowiedzią na amerykański grunge! Tak było na początku lat 90tych:) Ciekawe czy ktoś w tamtym czasie przypuszczał, że 20 lat później zespół nadal będzie istniał, będzie żywą legendą polskiej sceny muzycznej i jednocześnie tak drastycznie odbiegnie muzycznie od tego co prezentował na początku swojej działalności. W wypadku zespołu Kasi Nosowskiej jestem jak taki „chłopak na opak”. Im bardziej wszyscy zachwycają się ich twórczością tym bardziej ja kręcę nosem. Obok ich ścisłej klasyki z początku działalności najbardziej cenię sobie „stop” z 1999 roku – album, który zasadniczo został zmieszany z błotem i obrzucony kupą… Kiedyś przeczytałem nawet opinię, że „tego czegoś w ogóle nie powinno być”… Kwestia gustu – ja akurat w takiej odsłonie ekipę Hey lubię najbardziej. Dlatego właśnie w ostatnich latach nie mam za bardzo powodów do radości. Czytaj dalej Hey – Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan

Rage Against The Machine

rage against the machineDwa dni temu – 3 listopada – minęło 20 lat od wydania debiutu Rage Against The Machine. Album ten poznałem stosunkowo późno. W 1992 roku byłem jeszcze małym smarkiem, pewnie na etapie smerfnych hitów. Albo nie! Byłem już wtajemniczony w Queen i takiej wersji się trzymajmy:) W każdym razie pierwszy kontakt z zespołem przypadł na liceum w okolicach 2000 roku. Wtedy to w mediach królował kawałek „Guerilla Radio”. Pożyczyłem od znajomego The Battle Of Los Angeles na kasecie i się zakochałem. Gdy album się przejadł sięgnąłem po Evil Empire (i znów kaseta od tego samego znajomego). Po pewnym czasie TBOLA i EE znałem już na pamięć ale skończyły się opcje. Internet nie był jeszcze tak rozwinięty jak dziś, debiutu nie można było sobie posłuchać od ręki na YT. Czytaj dalej Rage Against The Machine

Kazik – Czterdziesty Pierwszy

kazik czterdziesty pierwszyZmęczenie materiału, kryzys wieku średniego czy kie licho? Takie były moje pierwsze przemyślenia po usłyszeniu tego albumu. Z każdym kolejnym przesłuchaniem było coraz lepiej ale nie zmienia to faktu, że wobec Czterdziestego Pierwszego mam mieszane uczucia. Tak jak jeszcze Melassy dawało się w miarę słuchać w całości i trzymało się to kupy tak tutaj mam bardzo dużo „ale”. Po pierwsze: ilość materiału. Mamy tu 24 utwory, łącznie ponad 2 godziny grania. Problemu nie byłoby gdyby materiał był równy. Ale nie jest. Cholernie nie jest. Utwory na prawdę fajne przeplatają się ze średniakami i gniotami. Panuje tu stylistyczny burdel. Momenty typowo „solowokazikowe” mieszają się ze stylistyką jego albumów z coverami Waitsa i Weilla. Tekstowo też bywa różnie. Czytaj dalej Kazik – Czterdziesty Pierwszy

The Police – Synchronicity

police synchronicityDla jednych to dzieło wybitne, najlepsza pozycja w dyskografii i piękne zakończenie kariery zespołu. Dla mnie to po prostu jeden z kilku genialnych krążków ekipy Stinga. Ale nie pozbawiony wad. Pierwszą i jednocześnie największą jest utwór „Mother”. Nie wiem – może się nie znam, mam kulawe ucho ale to coś cholernie mnie irytuje, drażni, nie wiem co autor miał na myśli i po co to zostało umieszczone na tym świetnym krążku. Traktować to jako żart muzyczny? Na szczęście mądrzy ludzie wymyślili możliwość przełączania utworów i z tej opcji skrzętnie korzystam. Drugi minus? Już zdecydowanie mniejszy i nawet troszkę naciągany – „Every Breath You Take” – utwór od wielu lat molestowany w wszelkiego rodzaju mediach. Sam w sobie fajny ale przez tę nachalność już się chyba wszystkim przejadł… Koniec wad – przechodzimy do plusików. Czytaj dalej The Police – Synchronicity

Pearl Jam

pearl jamPearl Jamowe awokado spotkało się raczej z mieszanym/średnimi ocenami fanów jak i krytyki. Faktycznie – z jednej strony – nie jest to ich szczytowe osiągnięcie, album na miarę Ten. Z drugiej – jest to zdecydowanie ich najbardziej wyrazisty i żywiołowy krążek wydany w tym millenium. Brzmieniem zawstydza Binaural, pod każdym względem bije na głowę przeciętny Riot Act i jest bardziej niegrzeczny i energiczny niż Backspacer. Momentami Vedder z ekipą brzmi tutaj nie jak pan po 40tce tylko jak młodzieniec pełen agresji i gniewu na otaczający go świat. Przykłady? Już na starcie: „Life Wasted”, momentami „World Wide Suicide”, w całości najmocniejszy na płycie „Comatose”. Mocny start, nie? Później album troszkę zwalnia(z przerwą na niezłego buta w „Big Wave”) ale nie do poziomu niektórych „smutów” z Backspacera. Czytaj dalej Pearl Jam

Kult – Salon Recreativo

kult salon recreativoSalon Recreativo to pierwszy album Kultu, którego nie wciągam w całości bez żadnych zastrzeżeń. Tych „ale” uzbierało się tu nawet całkiem sporo. Ale zacznijmy od pozytywów. Chronologicznie? Proszę bardzo. „Dla Twojej Miłości” – bardzo sympatyczne intro, wprowadzenie do tego wydawnictwa. Minusem tego utworu jest czas jego trwania – track jest zdecydowanie za długi, ucięty o połowę sprawiałby o wiele lepsze wrażenie. Zwłaszcza, że (tak jak napisałem wcześniej) traktować go należy tylko i wyłącznie jako intro – nie jako pełnoprawny numer bo w tej roli się to nie sprawdza. „Brooklyńska Rada Żydów” – mimo, że stosunkowo młody to jednak kultowy klasyk, utwór nośny, szybko wpadający w ucho z „kontrowersyjnym” teledyskiem, którego nie chcieli puszczać w tv:) Czytaj dalej Kult – Salon Recreativo

Anthrax – Sound Of White Noise

anthrax sound of white noiseCzym różni się Anthrax z 1990 roku od tego z 1993? Praktycznie wszystkim. 1990 rok to Persistence Of Time – ostatni album wydany przed odejściem Belladonny z zespołu. Krążek thrashowy, jeden z ciekawszych w ich dorobku. 3 lata później Anthrax to zespół z Bushem na wokalu, grający muzykę, która zdecydowanie różni się od ich gatunku wyjściowego. Co nie oznacza, że Sound Of White Noise to nieudany potworek. Wręcz przeciwnie – to kawał bardzo dobrego grania – zdecydowanie najlepsze wydawnictwo z „czasów” Busha. A sam wokalista?? Może nie ma takiej skali jak Belladonna ale doskonale daje sobie radę za mikrofonem. Chyba nawet lepiej pasuje do nowego stylu zespołu – ma bardziej „agresywny” styl, jego poprzednika w niektórych utworach bym w ogóle nie widział. Czytaj dalej Anthrax – Sound Of White Noise