Archiwa tagu: recenzja

Kult – Tata 2

kult tata 2Dawno nie było tutaj niczego o Kulcie. Zatem dziś naprawiam ten błąd – będzie słów kilka o Tacie 2. Zasadniczo mam problem z tym albumem. Z jednej strony jest piękny i niepowtarzalny, z drugiej – tak cholernie smutny i przygnębiający, że nie da się go słuchać w całości na co dzień. Jest to krążek raczej na specjalne okazje, do posłuchania „od święta”, bez ingerencji bodźców z otoczenia:) Tak jak na Jedynce dominowały utwory stworzone przez Stanisława Staszewskiego tak tutaj mamy do czynienia z mieszanką tekstów autorskich, tradycyjnych melodii, interpretacji itp. Ponownie na warsztat zostaje wzięta twórczość Gałczyńskiego: „Śmierć Poety” w świetnej, ocierającej się o metal aranżacji oraz piękna „Ballada O Dwóch Siostrach”. Czytaj dalej Kult – Tata 2

Serart

serartChyba nigdy nie zapomnę miny znajomego, który kupił sobie płytę „tego kolesia z System Of A Down”. Ja – cwaniak – przeczytałem wcześniej recenzję i mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać. On natomiast był w totalnym szoku. Zasadniczo ja byłem w tylko odrobinę mniejszym. Chyba najlepszym podsumowaniem tego z czym mamy tu do czynienia jest początek utworu „Love Is The Peace”. Serart jest istną mieszanką wybuchową. Krążek jest niesamowicie eklektyczny (modne słowo;), spotykamy się tu z muzyką etniczną z różnych krańców świata. Czytaj dalej Serart

Baroness – Yellow & Green

baroness yellow greenZ niecierpliwością czekałem na ten album. Można powiedzieć, że odliczałem dni do premiery spędzając samą końcówkę na aktywnym wypoczynku w Tatrach. Mój apetyt podsyciły 2 wypuszczone do sieci utwory: „Take My Bones Away” i „March To The Sea”. Człowiek wrócił z gór, patrzy… A tu stream Yellow & Green pojawił w internecie. Ale poczekałem i pierwsze przesłuchanie odbyło się dopiero z krążków. Na początek Yellow. Rozpoczyna się delikatnym, instrumentalnym wprowadzeniem. Później mamy 2 świetne, wcześniej wymienione utwory, znane sprzed premiery. Czuć tu klimaty poprzednich wydawnictw. Ale utwór nr 3 się kończy, zaczyna się track 4 i tu szok. Totalna zmiana klimatu. „Little Things” jest bardzo spokojny, piękny i jednocześnie cholernie smutny i przygnębiający. Czytaj dalej Baroness – Yellow & Green

Metallica – St. Anger

metallica st angerWiększość ludzi go nienawidzi, miesza z błotem, opluwa jadem, obrzuca gównem itp. A ja idę pod prąd i St. Anger bardzo lubię. Gdy człowiek odetnie się od myśli, że to Metallica, zespół, który nagrał klasyki thrashu, to od razu krążek lepiej wchodzi. Ciekawy jestem jak oceniliby płytę krytycy gdyby nagrała to inna kapela. Wracamy do tematu. St. Anger to ponad 75 minut czystego gniewu, agresji. Wszystko to podane jest na surowo, garażowo (ach ten Lars walący w śmietniki zamiast bębnów:). Album działa świetnie jako odmóżdżacz, mnie świetnie odstresowuje. Święty Gniew sunie niczym pociąg Intercity, królują tu głównie szybkie/bardzo szybkie tempa(np. „Frantic”, „Dirty Window”, ekspresowy „Purify”), czasem tylko zwalniamy na chwilę (np. „Some Kind Of Monster”). Czytaj dalej Metallica – St. Anger

Beastie Boys – Hello Nasty

beastie boys hello nastyBB poznałem na fali popularności tego krążka, zwłaszcza utworów „Intergalactic” i „Body Movin” (szczególnie remixu Fatboy Slima z genialnym teledyskiem – koniecznie trzeba go zobaczyć!). W pierwszej kolejności zażyczyłem sobie „od Mikołaja” ich Antologię. Jakiś czas później, już w pełni świadomie, kupiłem sobie Hello Nasty. Czemu akurat ten krążek? Bo jest najlepszy? Najciekawszy? Nie, był akurat na stanie w hipermarkecie;) Pierwsze co rzuca się w oczy to ciekawe wydanie – rozkładany digipak bez jako takiej książeczki (wszystko jest wydrukowane na digipakowej tekturze). Ładnie to wygląda, problem jest natomiast z tekstami. Zespół zrobił sobie jaja i wrzucił całą warstwę słowną z tego krążka jednym ciągiem. Czytaj dalej Beastie Boys – Hello Nasty

Soundgarden – Superunknown

soundgarden superunknownWczoraj szukając w swojej kolekcji pewnej płytki natrafiłem na Superunknown. Od razu odpuściłem sobie dalsze poszukiwania i dzieło Cornella i spółki wylądowało szybko w odtwarzaczu. Jak ja dawno nie słuchałem tego krążka. Chyba było to moje debiutanckie przesłuchanie w tym roku. A to już ponad połowa kartek z kalendarza wyrwana. Ale to właśnie w takiej formie – raz na jakiś czas – Superunknown smakuje najlepiej. Chociaż nie ukrywam, że trochę przesadziłem i następny odsłuch będzie o wiele szybciej. Sposób w jaki poznałem Soundgarden nie jest jakoś wybitnie oryginalny i odkrywczy – w latach 90tych na MTV i innych środkach przekazu leciał pewien bardzo znany utwór z tego krążka. Spodobał mi się i zapamiętałem nazwę zespołu i kawałka. Czytaj dalej Soundgarden – Superunknown

Riverside – Second Life Syndrome

riverside second life syndromeNie masz problemów i zmartwień? Świat wydaje Ci się piękny, łatwy i przyjemny? Czujesz, że nie ma dla Ciebie przeszkody nie do pokonania i wszystko jest w zasięgu ręki? Tak? To spróbuj zrecenzować płytę progresywną;) Ale z sensem, logicznie i na wysokim poziomie. Chciałem podejść do tej płyty w taki właśnie sposób. Przez kilka tygodni zbierałem się w sobie ale w końcu doszedłem do wniosku, że w wersji „na luzie” będzie łatwiej. Second Life Syndrome podoba mi się co najmniej tak dobrze jak pierwsza część trylogii czyli Out Of Myself. Miałbym problem z wyborem swojego faworyta bo oba albumy są świetne. SLS nie przynosi jakiejś znaczącej zmiany w stosunku do OOM. Zespołowi się nie odmieniło, nie zaczęli tworzyć elektroniki więc nadal mamy do czynienia z dużą dawką muzyki progresywnej na bardzo wysokim poziomie. Czytaj dalej Riverside – Second Life Syndrome

Biohazard – Kill Or Be Killed

biohazard kill or be killedW XXI wiek Biohazard wszedł odmieniony. Wydany w 2001 roku Uncivilization znacząco odbiega od tego co zespół prezentował jeszcze w ubiegłym milenium. Ale prawdziwy „przełom” miał dopiero nadejść. Dwa lata później zespół nagrał album, który poszedł jeszcze o krok dalej(zasadniczo to o kilka kroków). Kill Or Be Killed nie bierze jeńców – jest to najbardziej bezkompromisowy krążek w dyskografii grupy. I jednocześnie najbardziej niedoceniony, spotkał się raczej z przeciętnymi i negatywnymi ocenami. W ogóle tego nie rozumiem bo KOBK jest o wiele bardziej wyrazisty i interesujący od chociażby New World Disorder. Od początku do końca mamy tu samo „gęste”. Po krótkim intro rozpoczyna się rzeź, która trwa praktycznie do końca albumu. Czytaj dalej Biohazard – Kill Or Be Killed

The Offspring – Days Go By

offspring days go byDawno dawno temu istniał taki fajny zespół The Offspring-iem zwany. Poznałem ich jakoś w połowie lat 90tych. Kuzyn gnębił w tym czasie Smash ze szczególnym naciskiem na bardzo wtedy popularny kawałek „Self Esteem”, który zrobił na mnie – gówniarzu – ogromne wrażenie. Stało się ono jeszcze większe gdy okazało się, że utwór ten jest jednym ze słabszych na krążku. I nie chodzi tu o to, że „Self Esteem” jest słaby tylko po prostu cały Smash dosłownie kopał po dupie:) Zasadniczo to kopie do dziś. Kilka lat później dorwałem 2 pierwsze krążki zespołu – też nieźle kopały, zwłaszcza Ignition. Czytaj dalej The Offspring – Days Go By

The Doors

the doorsJakiś czas temu na rolowym pojawił się przypadkiem (krótki) cykl opisujący albumy debiutanckie. Mając na tapecie Ten Pearl Jamu stwierdziłem, że swoje szczytowe osiągnięcie nagrali już na starcie. Zacząłem się zastanawiać kto jeszcze znajduje się w takiej sytuacji: z nowszych rzeczy od razu nasunął mi się m.in. Korn. Ale co ze starszymi zespołami? Z klasyką? Black Sabbath? Debiut mają świetny ale Paranoid co najmniej mu dorównuje. Led Zeppelin? Też nie bardzo – bardziej lubię II i IV. Pink Floyd? Też nie. Po kilku kolejnych nietrafionych strzałach dotarłem do The Doors. Bingo! Niby późniejsze krążki(ze szczególnym naciskiem na Strange Days i L.A. Woman, troszkę dalej Waiting For The Sun i reszta) też są świetne ale to jednak nie takie oczarowanie i zachwyt jakie miałem przy okazji poznawania debiutu. Czytaj dalej The Doors