Archiwa tagu: recenzja

Machine Head – The Blackening

machine head the blackeningKilka dni temu podczas słuchania Burn My Eyes przeglądałem moje stare recenzje. W pewnym momencie trafiłem na The Blackening i doszedłem do wniosku, że ten album zasługuje na znacznie więcej niż te kilka zdań skleconych ponad rok temu, które dodatkowo po części dotyczyły spraw innych niż sama muzyka. Także piszemy historię od nowa;) The Blackening to lekko ponad godzina muzyki zamknięta w 8 kompozycjach. Całość zaczyna się i kończy w na prawdę epicki sposób: wielowątkowymi, rozbudowanymi utworami trwającymi po ponad 10 minut. Reszta utworów też zdecydowanie nie jest 3minutówkami idealnymi do radia. Najkrótszy na krążku „Beautiful Mourning” dobija do 5 minut, reszta tę magiczną barierę przekracza, 2 utwory kończą się mając ponad 9:00 na liczniku. Czytaj dalej Machine Head – The Blackening

Machine Head – Burn My Eyes

machine head burn my eyesOstatnio w mojej kolekcji szukałem czegoś co już od dawna nie gościło w odtwarzaczu. Wybór padł na debiut Machine Head. Zespół ten poznałem w 2003 roku, krótko po premierze Through The Ashes Of Empires. Moją uwagę przyciągnęła okładka tamtego wydawnictwa. Posłuchałem i okazało się, że to świetny materiał. Całe szczęście, że nie był to 2001 rok bo po przesłuchaniu Superchargera w ekspresowym tempie bym sobie MH odpuścił;) Jakiś czas później okazało się, że kolega jest zakamuflowanym fanem Flynna. Polecił mi debiut, który miał „kopać po dupie” zdecydowanie bardziej. I co? I zdecydowanie tak jest! Burn My Eyes to niesamowicie dobry krążek. Rozpoczyna się od potężnego kopa w postaci 3 zespołowych klasyków: „Davidian”, „Old” oraz „A Thousand Lies”. A dalej jest równie ciekawie. Czytaj dalej Machine Head – Burn My Eyes

Metallica – Kill’em All

metallica killem allTen album miał się nazywać inaczej. Zupełnie inaczej. Ale czasy były inne – Metal Up Your Ass nie przeszedł i dlatego mamy Kill’em All. A jaki jest debiutancki album Mety? Surowy… Może odrobinę kuleje tu brzmienie… Ale co z tego skoro to niesamowicie dobry materiał – pełen zespołowych i thrashowych klasyków. Chyba każdy fan metalu zna motyw gitarowy z „Seek And Destroy” i co najmniej jeszcze parę smaczków z tego wydawnictwa. Moim faworytem z tego krążka jest „The Four Horsemen” ze świetnymi, galopującymi fragmentami instrumentalnymi. Coś wspaniałego, mógłbym tego słuchać godzinami. Co ciekawe – kawałek ten skomponował rudy Mustaine zanim został wyrzucony z kapeli. Później odegrał go w szybszym tempie, ze zmienionym tekstem i tytułem („Mechanix”) na debiutanckim krążku Megadeth. Czytaj dalej Metallica – Kill’em All

Armia – Pocałunek Mongolskiego Księcia

armia pocałunek mongolskiego księciaMoja przygoda z Armią zaczęła się od Legendy (a dokładniej „Opowieści Zimowej”). Później był Der Prozess i Triodante. Z „szacunku dla artysty” dokupiłem też resztę dyskografii. Pocałunek Mongolskiego Księcia dotarł do mnie w pechowym dla siebie okresie – akurat było wtedy kilka ciekawych premier także krążka Armii posłuchałem na wariata i pieprznąłem w kąt. Swoje tam odleżał bo pewnie z 2 lata albo i więcej. Jakiś czas temu ten krążek rzucił mi się perfidnie w oczy. Stwierdziłem, że jak już go mam to od biedy można posłuchać bo coś tam ciekawego chyba było. No i faktycznie jest – 9 utworów… Nie wiem jakim cudem PMK nie wpadł mi ucho od razu po zakupie. Nie mam zielonego pojęcia. Co by nie było – naprawiłem swój błąd i album Armii z 2003 roku będzie zdecydowanie częściej gościł w moim odtwarzaczu. Czytaj dalej Armia – Pocałunek Mongolskiego Księcia

Deftones – White Pony

deftones white ponyKiedyś poleciłem ten krążek mojemu znajomemu. Gdy jakiś czas później spytałem jak podoba mu się White Pony usłyszałem mniej więcej coś takiego: „Człowieku! Przebój za przebojem przebój pogania i na dokładkę jeszcze Maynard – masakra!!!”. Chyba jest to najlepsze podsumowanie tego wydawnictwa. Każdy z utworów tutaj zawartych mógłby zostać potencjalnym singlem i przebojem w niektórych kręgach. Dzięki jednemu z singli – „Digital Bath” ja sam poznałem ten zespół. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, na pewno kilka lat po premierze White Pony. Nie pamiętam też gdzie dokładnie gdzie zobaczyłem teledysk do tego utworu. Chyba na YT w sugestiach obok aktualnie słuchanego utworu. Z resztą nie ważne – liczy się to, że poznałem Deftones. „Digital Bath” zrobił na mnie ogromne wrażenie: budowanie napięcia, tajemniczy klimat, specyficzny wokal Moreno – palce lizać. Czytaj dalej Deftones – White Pony

Pearl Jam – Lost Dogs

pearl jam lost dogsPearl Jam to raczej płodny zespół. Albumy studyjne, dziesiątki singli, gościnnych występów itp. sprawiły, że zebrało się trochę odrzutów sesyjnych, B-side’ów oraz luźnych utworów. Po ostrej selekcji i ciężkich negocjacjach powstał Lost Dogs – album a właściwie kompilacja 30 kawałków z różnych etapów kariery zespołu. Różny jest czas ich powstania jak i poziom. Lost Dogs można właściwie podzielić na 4 grupy: rzeczy genialne, świetne/bardzo dobre, średniaki i utwory, których mogłoby tu nie być i album na tym by nie stracił. Pierwsza grupa do w zdecydowanej większości utwory najstarsze: najlepszy z tego wydawnictwa „Alone” z czasów Ten – rzecz świetna, typowo „tenowa” nie wiem jakim cudem nie znalazła się na tamtym krążku; „Yellow Ledbetter” – PJ w spokojniejszej odmianie, świetny motyw gitarowy; „Hard To Imagine” – podobna sytuacja jak w przypadku YL; Czytaj dalej Pearl Jam – Lost Dogs

David Gilmour

david gilmourTwórczość Pink Floyd znam od dawna, lepiej i w pełni świadomie poznałem ją na przestrzeni jakoś ostatnich 10 lat. W 2006 roku podczas rozmowy na ich temat znajoma zapytała się jak tam u mnie znajomością solowej twórczości poszczególnych członków zespołu ze wskazaniem na Gilmoura właśnie. Akurat było jakoś po premierze On An Island, znajoma szczególnie polecała About A Face a ja oczywiście idąc na przekór zakochałem się w w debiutanckim krążku Davida z 1978 roku. Artysta zaserwował tu nam 9 piosenek trwających łącznie niewiele dłużej niż połowa w meczu piłki nożnej. Napisałem „piosenek” – to słowo świetnie oddaje to z czym mamy tu do czynienia. Niby na kilometr czuć ducha zespołu, z którego Gilmour pochodzi ale całość jest zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze niż dokonania jego macierzystej formacji. Czytaj dalej David Gilmour

Slayer – Seasons In The Abyss

slayer seasons in the abyssW czasie gdy Metallica zabierała się za nagrywanie czarnego albumu, który totalnie odmienił ich oblicze, pojawił się ostatni krążek z trójcy genialnych wydawnictw Slayera – Seasons In The Abyss. Jest to mistrzowskie połączenie tego co było najlepsze w 2 poprzednich albumach. Są tu utwory, które muzycznie spokojnie można by umieścić na Reign In Blood: „War Ensemble”, „Hallowed Point”, „Temptation” (chociaż ten nie do końca) czy też „Born Of Fire”. W reszcie czuć już bardziej ducha South Of Heaven. Na SITA pojawia się nawet rzecz na swój sposób przebojowa w postaci utworu tytułowego. Tak łatwo przyswajalny Slayer jeszcze chyba nie był. Chociaż to nadal specyficzna liga. Do utworu powstał nawet teledysk, który grupa nagrała wśród piramid (nie bez problemów). Czytaj dalej Slayer – Seasons In The Abyss

Amulet I Atlas Czyli Poszukiwanie Wygiętej Miarki

amulet i atlasDawno, dawno temu bo pod koniec lat 90tych istniało sobie pewne czasopismo Machiną zwane. Jakiś czas temu w jednym z salonów prasowych mignęło mi ich logo więc pewnie Machina znów pojawiła się na rynku – nie ważne. Fajną rzeczą w tym czasopiśmie było to, że w co którymś numerze pojawiał się bonusowy krążek z muzyką różną. Zasadniczo nie lubię składanek, „thebestofy” jeszcze jestem w stanie zdzierżyć ale rzeczy typu various artists staram się omijać. Powyższa reguła nie dotyczy tej płyty. Od wielu lat mam ją na dysku w mp3, ostatnio chciałem posłuchać w lepszej jakości – z płyty. Po 3 dniach poszukiwań, przekopanej piwnicy, przeszukanych wszystkich szafach i szufladach w domu w końcu się udało:) Oto przed państwem Amulet I Atlas Czyli Poszukiwanie Wygiętej Miarki. Discogs opisuje tę płytę jako elektroniczną/dubową. Tych rejonów muzycznych szczegółowo nie znam więc ciężko stwierdzić czy tak jest dokładnie i jakie podgatunki tu występują. Czytaj dalej Amulet I Atlas Czyli Poszukiwanie Wygiętej Miarki

Deftones – Koi No Yokan

deftones koi no yokanTak jak Diamond Eyes można porównywać z White Pony tak Koi No Yokan chyba bliżej do „beznazwowego” albumu z 2003 roku. Mniej tu przebojowości za to zdecydowanie więcej eksperymentów, poszukiwań. Większy jest też „rozstrzał” stylistyczny. Krążek zaczyna się od cholernie mocnego uderzenia w postaci „Swerve City”. Gdyby zapętlić przewodni riff z tego utworu to wyszedłby z tego świetny industrial w rejonach Killing Joke z czasów Hosannas… Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku „Poltergeist” i „Gauze”. Jest ciężko, topornie, świetnie. Gdyby w tym ostatnim Moreno zmienił trochę wokal to utwór można by podciągnąć nawet pod czasy Adrenaline. Fajny, motoryczny riff występuje jeszcze w „Goon Squad”. Czytaj dalej Deftones – Koi No Yokan