Slayer – Repentless

slayer repentlessLombardo wyrzucony, Hanneman nie żyje – nie ma już Slayera. Araya z Kingiem powinni przejść na muzyczną emeryturę, założyć ciepłe kapcie i zająć się czymś innym. Dużo opinii o podobnym wydźwięku pojawiło się w Internecie przez ostatnie kilkanaście miesięcy. Podobne żale wylewane są w niektórych recenzjach najnowszego dziecka Zabójcy – „Repentless”.

A jaka jest prawda? Prawda jak zwykle leży po środku;) Fakt faktem – Lombardo miał duży wkład w najlepsze albumy zespołu. Ale przecież i te nagrywane z Bostaphem na garach również dawały radę, nie? Podobnie sprawa wygląda z Jeffem. Facet był muzykiem nietuzinkowym ale w zespole było jeszcze 3 innych gości. Sam slayerowatego wagonika nie byłby w stanie pociągnąć nawet mimo najszczerszych chęci.

W spadku po Hannemanie słuchacze dostają na „Repentless” utwór „Piano Wire”, który mimo że całkiem niezły to jest jednak dowodem na to, że nawet najlepszym zdarzają się gorsze dni. Kawałek sprawia wrażenie niedokończonego i w sumie nic dziwnego, że wcześniej nie ujrzał światła dziennego. A jaki w ogóle jest „Repentless”? Zwyczajnie slayerowaty. Chyba wszyscy tego oczekiwali i to właśnie otrzymujemy.

Po krótkim instrumentalnym wprowadzeniu w postaci „Delusions Of Savour” zespół atakuje nas w stylu, który od lat dobrze znamy. W utworze tytułowym jest szybko, ciężko, dynamicznie, chaotycznie z bałaganiarskimi solówkami. Czyli tak jak fani Slayera lubią najbardziej.

Podobny klimat otrzymujemy w „Take Control”, „You Against You”(jeden z najlepszych fragmentów płyty!) czy też w „Implode”, który znamy już od ponad roku. Jeszcze dłużej możemy znać „Atrocity Vendor”, który narodził się w czasach „World Painted Blood”. Ale dopiero w wersji z 2015 roku brzmi potężnie. Utwór ma niesamowity punkowy zadzior i jest jednym z ciekawszych momentów krążka.

A co z resztą materiału? Raz jest lepiej, innym razem troszkę gorzej. Na plus punktuje piekielnie ciężki i przytłaczający „Cast The First Stone”. Początkowe zdegustowanie utworem „When The Stillness Comes” po kilku przesłuchaniach mija i słuchacz zaczyna odkrywać, że w zasadzie nie jest tu tak źle jak na początku się wydawało. Ba! Jest na prawdę dobrze. Klimat robi momentami desperacki wokal Arayi. Nawet ta spokojna gitara z początku utworu wprowadza złowieszczy i obłąkany klimat. Miód na uszy.

Podobnie jest z resztą materiału zawartego na „Repentless”. Prawda jest taka, że jedynie zamykający album „Pride In Prejudice” nie trzyma poziomu i raczej punktuje „in minus”. Nie zmienia to faktu, że najnowszego dziecka Slayera i tak słucha się zdecydowanie przyjemniej niż „World Painted Blood”. Materiał zawarty na „Repentless” (mimo słabszych fragmentów) bardziej wciąga. Teraz wystarczy aby King przejrzał na oczy, odstawił na bok swoje ego i dopuścił do głosu Holta. Wtedy kolejny album Zabójcy może na prawdę urywać dupę. Na chwilę obecną jest lepiej niż na „World Painted Blood” ale jednak trochę słabiej niż w przypadku „Christ Illusion”.

Moja ocena -> 8/10

 

Oficjalna strona zespołu

Oficjalny kanał na YouTube

2 myśli nt. „Slayer – Repentless”

  1. … lepiej niż na „World Painted Blood” – gdzie? Sukces „Repentless” to przede wszystkim… okoliczności. Firmowy, regularny Slayer nic by tym krążkiem nie zdziałał. Brakuje tutaj mocy, ciężaru ale… jest na szczęście klimat. Dzięki takim „słabym” kawałkom jak „When The Stillnes Comes” – jeden z najlepszych fragmentów płyty – możemy przypuszczać, że mimo wszystko zespół nie stoi w miejscu i nie nagrywa cały czas tych samych piosenek choć niektóre momenty to kalki kalek. I to akurat minus…

    Jest szybko, czasem – ale tylko czasem – przeszywająco. Przydało by się jakieś wyraziste pier…e na miarę np. „Disciple” albo „Jihad”. Plus za ukłon w stronę korzeni (skojarzenia z np. „Silent Scream”, „War Esemple”, „Reborn” czy „Postmortem”). Slayer robi nadal swoje ale tak jakoś bez i(s)kry…

    1. Zdania nie zmienię – krążek podchodzi mi zdecydowanie lepiej od WPB;) Nie uważam, że sukces „Repentless” to tylko i wyłącznie zasługa okoliczności powstania. Na pewno nie jest to drugi RIB czy SITA ale to nadal kawał fajnego, typowo slayerowatego grania. Chyba nie ma co oczekiwać 'przełomu/zmiany stylu/czegokolwiek innego’ akurat w ich wykonaniu. Od Slayera oczekujemy Slayera i Slayera otrzymujemy:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *