Ilu fanów metalu tyle opinii na temat Sepultury. Praktycznie na każdym forum, pod każdym artykułem czy recenzją bez problemu odnajdziemy teksty w stylu „Sepa bez Maxa to nie Sepa”, „Sepa skończyła się na Arise” itp.
Prawda jest taka, że zespół istnieje od 1984 roku a Cavalera opuścił go w 1996 czyli po 12 latach. Nowy wokalista dołączył do grupy w 1998 czyli chcąc nie chcąc jest w niej od prawie 20 lat. Zatem historia pisana z Greenem za mikrofonem jest już zdecydowanie dłuższa od tej napisanej z Maxem. A czy lepsza? To już kwestia gustu.
Te prawie 2 dekady to momenty wzlotów i upadków, albumów dobrych (np. „Dante XXI”) jak i tych mniej udanych (np. „Nation”). W tym czasie pojawiły się również rzeczy wzbudzające skrajne emocje: budzące zachwyt jednych i niezrozumiałe dla innych („A-Lex”). Ważny jest sam fakt wzbudzania i obecności tych emocji. Gdy ich zabraknie wszystko „siądzie” i będzie to sygnał do przejścia na muzyczną emeryturę.
W przypadku „Machine Messiah” prawdopodobnie skrajności nie będzie. Krążek można by w zasadzie opisać jednym zdaniem – kolejny album nagrany z Greenem na wokalu. Ci, dla którym Sepultura nie przestała istnieć w 1996 roku, sięgną po niego z przyjemnością i raczej się nie zawiodą. Grono radykałów album może sobie spokojnie odpuścić.
Trzeba przyznać, że „Machine Messiah” wyróżnia się na półce i już na starcie ma szansę na podium w podsumowaniu rocznym w kategorii „najbrzydsza okładka”. Obraz stworzony przez Camillę Della Rosę odpycha i zniechęca ale jednocześnie intryguje. Dodatkowo przeglądając galerię można dojść do wniosku, że jest to jedno z „lżejszych” dzieł filipińskiej artystki.
Przed premierą albumu zespół opublikował 2 utwory: „I Am The Enemy” oraz „Phantom Self”. Pierwszy z nich to niespełna 150sekundowa petarda momentami aż ociekająca twórczością Slayera (opętańcze tempo, chaotyczne solówki) ale podaną w zdecydowanie bardziej ciężkostrawnym sosie. Kawałek porywa już przy pierwszym przesłuchaniu i sprawia, że chce się do niego wracać. Często:)
Z kolei „Phantom Self” nie miał dobrego startu. Głównie z powodu udziwnionego wstępu. Dopiero kilkukrotne przesłuchanie pozwoliło na przełamanie i przekonanie się do utworu. Prezentuje on zdecydowanie inne oblicze niż pierwsza zapowiedź krążka. Tu do czynienia mamy z Sepulturą wolniejszą, bardziej kombinowaną, nawet lekko progresywną. A co z resztą?
Pierwszy szok czeka na słuchacza już na otwarciu albumu. Utwór tytułowy dość znacznie odbiega od dotychczasowej twórczości i mniej więcej do połowy sprawia wrażenie jak gdyby ktoś pomylił ścieżki w czasie tłoczenia krążków. Dopiero w połowie – w momencie pojawienia się charakterystycznego wokalu Greena – bez wątpienia możemy stwierdzić, że to jednak Sepultura. „Machine Messiah” jest jeszcze bardziej rozbudowany i progresywny od „Phantom Self”. Wymaga też jeszcze więcej czasu do przetrawienia.
Kolejne 2 utwory to albumowe zapowiedzi. Czwarta na track liście „Alethea” jest muzycznym walcem miażdżącym wszystko na swej drodze. Tuż po niej czeka na słuchacza kolejna niespodzianka – instrumentalny „Iceberg Dances” będący hybrydą thrashu z progresją i cholera wie czym jeszcze:) Brzmi to intrygująco. Podobnie jak najdłuższy na płycie bardzo rozbudowany „Sworn Oath”.
Po dość dużej dawce kombinowania miłą odmianą są zdecydowanie prostsze „Silent Violence” i drugi po „I Am The Enemy” pocisk w postaci „Vandals Nest”, który jest idealną odskocznią od zamknięcia albumu w postaci „Cyber God”. Utwór ten sprawia podobne wrażenie jak otwierający krążek „Machine Messiah” – jest bardzo specyficzny. W wersji deluxe dorzucono jeszcze 2 utwory, z których uwagę warto zwrócić na „Chosen Skin”. Na „Ultraseven No Uta” spuśćmy zasłonę milczenia;)
„Machine Messiah” jest jednym z jaśniejszych punktów w dyskografii Sepultury z epoki Greena. Bez wątpienia mieści się w górnej połowie zestawienia całościowego. Ogólny wydźwięk jest pozytywny i co najważniejsze – większości krążka słucha się z przyjemnością. I niezależnie od tego co wypisują „znawcy” metalu – dobrze, że Sepultura istnieje i toczy swoją małą „wojenkę” z różnymi tworami stworzonymi przez Maxa. Jest to rozwiązanie korzystne dla fanów obu zespołów ze szczególnym naciskiem na ekipę Kissera bo to ona od dłuższego czasu prowadzi w tym wyścigu.