Z nazwą Royal Thunder pierwszy raz zetknąłem się już kilka lat temu z okazji wydania ich debiutanckiego albumu. Wtedy skończyło się tylko na przeczytaniu bardzo pozytywnej opinii na jego temat.
W przypadku ich drugiego – najnowszego dzieła – „Crooked Doors” fala a właściwie tsunami pozytywnych komentarzy było tak wielkie, że nie sposób było nie sięgnąć po to wydawnictwo. Sięgnąłem raz…. i systematycznie sięgam po nie już od ładnych paru miesięcy. Zazwyczaj sceptycznie podchodzę do wszelkiego rodzaju „ochów” i „achów” płynących z każdej strony ale tutaj „z bólem serca” muszę przyznać, że nie są one nawet w najmniejszym stopniu przesadzone.
„Crooked Doors” rozpoczyna się od mega przebojowego „Time Machine”.
Moje pierwsze skojarzenie po kilkunastu sekundach odsłuchu to takie ulepszone i bardziej ambitne Guano Apes z ich bardziej ambitnych utworów. Wrażenie to utrzymuje się jeszcze przez chwilę bo okazuje się, że muzyka Royal Thunder to jednak zupełnie inna półka, inna bajka.
A tak właściwie to co oni w ogóle grają? Internet podpowiada, że jest to mieszanka hard-, stoner i psychodelicznego rocka. No i właściwie to się zgadza. Do tej muzyki dochodzi bardzo wyrazisty wokal Miny Parsonz – jeden z najlepszych odkrytych przeze mnie w ostatnim czasie(Wielebna z Obscure Sphinx ma w końcu konkurencję;).
Wracając do mega przebojowego „Time Machine”…. Utwór jest zdecydowanie jednym z najlepszych stworzonych w tym roku. Jest tylko jeden haczyk! Trwa ponad 7 minut czyli praktycznie już na starcie skazany jest na odstawienie od medialnego, komercyjnego koryta. Z jednej strony może to i dobrze, z drugiej natomiast szkoda bo utwór na prawdę zasługuje na promocję wśród szerszej audiencji.
Wróćmy na chwilę do czasu trwania. Gdy spojrzymy na track listę okazuje się, że zespół trochę poniosło i spośród 11 utworów tylko 2 są krótsze niż 5 minut. Przegięcie, nie? Okazuje się, że nie do końca. Twórczość Royal Thunder jest tak rozbudowana i wielowątkowa, że tej długości praktycznie w ogóle się nie wyczuwa. 7:08 spędzone z „Time Machine” mija w zastraszającym tempie a dalej jest już tylko krócej.
Przy „Wake Up” – kolejnej albumowej petardzie – człowiek ma wrażenie, że utwór kończy się zanim tak na prawdę dobrze się rozkręci. I to jest właśnie piękne w tym albumie. „Crooked Doors” trwa prawie godzinę ale w ogóle tego nie czuć. Zespół co chwilę serwuje nam zmianę klimatu: raz jest szybko i głośno, innym razem zdecydowanie bardziej klimatycznie („Forgive Me, Karma”).
Tendencja jest „spadkowa” – po dorzuceniu do pieca album sukcesywnie zwalnia. I w zasadzie to może być jeden z niewielu zarzutów. W drugiej połowie krążka przydałby się jeszcze jeden (no góra 2) killer, który podniósłby trochę ciśnienie;) Ale to i tak jest całkiem wysokie bo przecież nie sposób słuchać wokalu Parsonz z totalną obojętnością. Zarówno ona jak i cały Royal Thunder i ich nowy krążek robią duże wrażenie. Tak duże, że „Crooked Doors” można spokojnie umieścić w zestawieniu najlepszych albumów 2015 roku.
Moja ocena -> 8/10