Riverside – Out Of Myself

riverside out of myselfRiverside z nazwy kojarzyłem od kilku lat ale jakoś nigdy nie czułem wielkiego parcia by poznać ich twórczość. Aż tu nagle kilka tygodni temu (chyba w okolicach pisania recenzji Fear Of A Blank Planet Porcupinek) coś mnie natchnęło na coś nowego prog-rockowego. Skoro mamy w Polsce zespół znany i szanowany na świecie, porównywany do PT to może faktycznie coś w tym jest? Z pomocą przyszedł YT, no i jak widać – od jakiegoś czasu Out Of Myself (tak jak i reszta ich studyjnych krążków) jest już u mnie na półce. Nie wiem czemu tak długo czekałem nie wiadomo na co. Już dawno temu mogłem zapoznać się z Riverside a nie żyć w nieświadomości. Ale na szczęście błąd został naprawiony. A jaki jest Out Of Myself? Niesamowity! Faktycznie mamy w Polsce zespół progresywny na światowym poziomie, który niczym nie ustępuje Porcupine Tree. OOF to początek trylogii i zarazem magicznej podróży przez dźwięki generowane przez naszych rodaków. Wszystko zaczyna się od 12minutowego „The Same River”, który może kojarzyć się z twórczością PT sprzed czasów Stupid Dream. Później już takich jednoznacznych skojarzeń nie ma, Riverside gra po swojemu – w wielkim stylu. Utwór tytułowy jest świetnym połączeniem lekkości z ciężarem. Delikatność przeplata się z prawie że z metalem. A dalej jest jeszcze lepiej bo krótko po sobie następują 2 najlepsze kompozycje na krążku: „I Believe” oraz „Loose Heart”. Pierwszy po krótkim wstępie zaczyna kojarzyć mi się z „Sentimental” PT (nie chciałem porównywać jednej grupy z drugą ale to samo się nasuwa:), piękny, spokojny utwór, wprowadza niesamowity klimat. Drugi to moim zdaniem najlepszy fragment płyty. Cudowny kawałek, taki spokojny, nastrojowy do pewnego momentu, w którym to pan za mikrofonem udowadnia, że potrafi się też nieźle wydrzeć. Oba te kawałki są oddzielone instrumentalnym „Reality Dream I”, druga jego część jest zaraz po „Loose Heart”. Instrumentale mają bardziej rockowego pazura i momentami kojarzą mi się z Dream Theater, Pink Floyd i znów PT. Muszę jednak zaznaczyć, że zespół nie zżyna od wyżej wymienionych kapel i jest ich kopią, po prostu każdemu coś ma prawo kojarzyć się z czymś innym;) A co nam tu jeszcze zostało? „In Two Minds” – kolejny piękny fragment płyty w klimatach „I Believe” oraz „The Curtain Falls” – rzecz równie ciekawa ale troszkę bardziej dynamiczna. Na końcu jest jeszcze „Ok” – utwór odcięty od reszty tak jak „Sleep Together” na Fear Of A Blank Planet PT. Out Of Myself to bardzo udany debiut, na wysokim poziomie. Faktycznie udowadnia, że w Polsce mamy świetny zespół, którego nie trzeba się wstydzić zagranicą;) A OOM to dopiero początek – później jest jeszcze lepiej i ciekawiej. Żałuję, że dopiero po tylu latach skusiłem się na posłuchanie Riverside. Z drugiej strony – lepiej późno niż wcale. I na koniec: warto zwrócić uwagę na poligrafię wydawnictw zespołu – w czasach gdy dużo grup odwala lipę, Riverside prezentuje się świetnie i bardzo klimatycznie.

Moja ocena -> 9/10

4 myśli nt. „Riverside – Out Of Myself”

    1. Ja już wrzuciłem kasę w osobne albumy, jakbym ich nie miał to brałbym to – zwłaszcza, że jest ładne wydane i jest u nas w MM za 99zł;) Na regale z kolekcjami obok koszyka z wyprzedażami leżała sobie wczoraj ostatnia kopia. A ich ADHD był parę dni temu w S za 29.99.

    1. Chyba będę musiał poprosić Killing Joke i Riverside o jakieś wynagrodzenie za skołowanie im nowego fana:) Ja teraz rzeźbię „Second Life Syndrome”, który przyjechał do mnie kilka dni temu z Anglii. U nas go nie ma nigdzie. Tzn. jest – na allegro jedyna kopia – wystawiona przeze mnie bo zamówiłem dwie:) Na razie z całej trylogii SLS jakoś najgorzej mi podchodzi ale myślę, że za kilka odsłuchów będzie już dobrze. A w przerwach między tymi 3 krążkami leci sobie ich ADHD – wydawnictwo zupełnie inne ale też bardzo fajne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *