Jak tradycja trwająca już kilkanaście lat nakazuje – koniec roku = muzyczne podsumowanie. Za chwilę podsumujemy już 13 raz. W 2024 roku działo się wiele. Do mojej Korony Europy dołączyły cztery kolejne szczyty: Wielkiej Brytanii (Szkocji), Irlandii, Danii (Wysp Owczych) oraz Norwegii. Sporo było zwiedzania i podróżniczych przygód. Patrząc na statystyki muzyczne mogłoby się wydawać, że było zdecydowanie gorzej. W tym roku kupiłem prawie 200 nowych albumów (w zeszłym roku 218), 40 z nich to albumy tegoroczne (tutaj jest najsłabiej od wielu wielu lat). Pojawiło się wiele ciekawych premier ale w ogólnym rozrachunku nie zasłużyły one na jakieś specjalne wyróżnienie. Mowa tu szczególnie o nowym Gilmourze, Dickinsonie, Nile czy Solstafir. Z ciekawostek, które nie zostały umieszczone w zestawieniu warto wymienić Blindead 23, który do podsumowania nie trafił tylko ze względu na to, że to EP. A jakie albumy zasłużyły na wyróżnienie? Kolejność oczywiście losowa.
Dola – Taberakulum
Chciałoby się napisać, że Dola podbiła moje serce przy okazji premiery poprzedniego wydawnictwa – “Czasy”. Jednak w ich przypadku zwrot ten wydaje się być nie do końca szczęśliwy. “Czasy” były dowodem na to, że w muzyce jest jeszcze bardzo dużo miejsca na świeżość i rejony nie do końca zbadane. W tym roku moje podsumowanie płytowe było gotowe w okolicach listopada. Dola brutalnie wbiła się do niego na początku grudnia bez zbędnych zapowiedzi (krążek był promowany jednym utworem, na krótko przed premierą). “Tabernakulum” jest trzecim albumem w dyskografii zespołu. Często mówi się, że to album próby. Dola tę próbę przeszła i kolejny raz stworzyła muzykę inną od poprzedniej. Tym razem jest ciężej i bardziej wymagająco ale nie brakuje też momentów, dzięki którym mogliśmy polubić ich wcześniejsze dwa wydawnictwa. Poza eksperymentami brzmieniowymi pojawia się tu też kilka nowych instrumentów.
Hauntologist – Hollow
Gdybyśmy chcieli zrobić składankę “the best of” tego co w ostatnich kilkunastu latach wydarzyło się w polskim metalu to debiut Hauntologist mógłby za nas wykonać sporą część pracy dowożąc na jednym krążku miks Mgły, post metalu, post rocka i innych eksperymentów. “Hollow” to debiut projektu, jednak stoją za nim bardzo doświadczeni muzycy, dzięki czemu album ten jest dziełem wyjątkowo dojrzałym i prowadzącym słuchacza przez różne odsłony ciężkiego (i nie tylko!) grania. W wielu fragmentach pojawia się tu czysty wokal, znajduje się też sporo miejsca na eksperymenty, których punktem kulminacyjnym jest zamykający album “Car Kruków”.
Mark Knopfler – One Deep River
Mark Knopfler jest swego rodzaju fenomenem. Od prawie 30 lat nagrywa solowo praktycznie takie same albumy ale każdy z nich przywołuje setki wspomnień i wywołuje olbrzymi uśmiech na twarzy już w momencie zapowiedzi nadchodzącego krążka. Później jest tylko lepiej i kolejny raz na kilkadziesiąt minut możemy zanurzyć się w intymnej, bardzo ciepłej, wręcz rodzinnej muzyce skupiającej się na opowiadaniu o życiu. “One Deep River” to kolejna pozycja z dyskografii artysty, która świetnie sprawdzi się jako towarzysz do lampki wina, spaceru czy relaksu w hamaku. Niech Mark nagrywa do setki 🙂
The Cure – Songs Of A Lost World
Powroty po latach bywają trudne. Wraz z czasem rosną oczekiwania fanów, które trudno później spełnić. Tak poległ Tool po 13 latach milczenia ze swoim “Fear Inoculum”, mimo tego że to bardzo dobry album z wieloma świetnymi momentami. Na nowe The Cure czekaliśmy jeszcze dłużej bo 16 lat. Również i tu znalazło się olbrzymie grono malkontentów mówiących o odcinaniu kuponów i olbrzymiej wtórności. Sporo w tym racji ale “Songs From A Lost World” to przede wszystkim świetnie napisany materiał, który przekona do siebie nie tylko fanów zespołu ale również to grono powinien powiększyć. Druga strona to fakt, że dziś chyba nikt nie gra już tak jak Brytyjczycy. Bardzo ich brakowało i dobrze, że wrócili. Obyśmy na kontynuację nie musieli czekać kolejnych 16 lat. Nadzieję dają słowa Smitha, który twierdzi, że zespół ma nagrany materiał na kolejny/kolejne krążki. Czekamy.
Ulcerate – Cutting The Throat Of God
W świecie metalu (i nie tylko) mamy wiele dowodów na to, że nie wszystko co w muzyce najlepsze musi pochodzić ze Stanów. Sami mamy Behemotha czy Vadera. Nowozelandczycy mają natomiast Ulcerate, który od prawie ćwierć wieku serwuje światu potężną dawkę technicznego metalu, który stale wykracza poza szufladkę “death”. Na “Cutting The Throat Of God” robi to chyba najmocniej w dotychczasowej dyskografii dając sporo przestrzeni, może nie na złapanie oddechu, ale na bardziej oczywiste i łatwiejsze odnalezienie w tej muzyce czegoś więcej niż tylko ciężar, blasty i growling ponieważ pod ich grubą warstwą ukrywa się świetny warsztat muzyków, umiejących pisać rozbudowane, wielowątkowe utwory. Jednak nadal jest to dzieło wymagające, trudne w obiorze i ewidentnie nie dla każdego – nawet fanów technicznego death metalu. Ten moloch przytłoczy niejednego słuchacza.
Chat Pile – Cool World
Od studyjnej premiery ekipy z Oklahomy minęły 2 lata. W ich przypadku nie zmieniło to wiele. Nadal są wkurwieni i swoją złość, frustrację czy gorycz przelewają na tworzoną przez siebie muzykę. Nadal do czynienia mamy tu z mieszanką noise rocka, sludge, industrialu, post hardcore i innych eksperymentów. Wielką siłą ekipy Chat Pile jest szczerość. W tym gniewie i agresji nie ma udawania – są natomiast emocje płynące prosto z serca. W Internecie trwa dyskusja, czy “Cool World” jest lepszy od debiutu. Moim zdaniem nie ma to znaczenia. Oba albumy dostarczają sporą dawkę dynamicznego, brudnego i surowego grania, które świetnie sprawdza się w roli pobudzacza. I w tej agresywnej ścianie dźwięków bez większych problemów odnajdziemy sporą dawkę przebojowości jak chociażby w “Shame” czy “Masc”.
Chelsea Wolfe – She Reaches Out to She Reaches Out to She
Królowa mrocznych dźwięków wróciła po 5 latach milczenia albumem wyjątkowo lekkim i łatwo przyswajalnym. Nie zatraciła przy tym charakterystycznego dla siebie stylu, dzięki czemu już po pierwszych dźwiękach wiadomo, że to nikt inny tylko Chelsea. Na “She Reaches Out to She Reaches Out to She” znajdziemy sporo wręcz radiowych fragmentów, które powinny wpaść w ucho szerokiemu gronu odbiorców.
Greenleaf – The Head & The Habit
W przypadku Szwedów historia zbliżona jest do tej Marka Knopflera. Oczywiście staż jest tu krótszy ale zasada podobna. Greenleaf od ćwierć wieku gra stonera i robi to dobrze. Zespół mimo sporych roszad w składzie konsekwentnie trzyma się swojego stylu nagrywając kolejne krążki, które daleko od tego stylu nie odchodzą. Jednak w ich przypadku nie jest to absolutnie zarzutem ponieważ Szwedzi mają niesamowitą umiejętność pisania bardzo dobrych utworów, które wpadają w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu i nie chcą “wypaść z pętli”. Ta charakterystyczna przebojowość towarzyszy zespołowi od wielu albumów. Nie inaczej jest i tym razem. Praktycznie większość utworów zawartych na “The Head & The Habit” nadaje się na single i spokojnie mogłaby podbić listy przebojów rockowych stacji radiowych. A i na niewielkie eksperymenty znalazło się też trochę miejsca.
High On Fire – Cometh The Storm
Matt Pike wraz z zespołem nigdy nie zawodzą. Nie inaczej jest i tym razem. Zasadniczo jedyny zarzut czy raczej pytanie wobec nowego albumu to: “dlaczego tak długo?”. Na następcę “Electric Messiah” musieliśmy czekać aż 6 lat – najdłużej w dotychczasowej historii High On Fire. Wiadomo – po drodze mieliśmy pandemię ale wielu zespołom nie przeszkadzało to w nagrywaniu. Ale ważne, że już jest i kolejny raz przynosi słuchaczom solidną dawkę stonera z olbrzymim ciężarem, mięsistymi riffami ale i sporą dawką melodii. “Cometh The Storm” okrzyknięto najlepszym albumem ekipy Pike’a od kilkunastu lat. Czy tak jest na prawdę? Ciężko stwierdzić ponieważ High On Fire w swoim dorobku nie ma ani jednej słabej pozycji. Wisienką na torcie jest kolejna świetna okładka.
Godspeed You! Black Emperor – No Title as of 13 February 2024 28,340 Dead
Krótko – najlepszy GY!BE od czasów ‘Allelujah! Don’t Bend! Ascend! Ta muzyka nie wymaga słów – broni się sama.
Opeth – The Last Will And Testament
Wydany po 5 latach studyjnego milczenia album wywołał skrajne opinie: od zachwytu po rozczarowanie. “The Last Will And Testament” jest podróżą przez ostatnie kilkanaście lat kariery muzycznej Szwedów i dostarcza fanom miks grania progresywnego z retro rockiem i elementami z pierwszych wydawnictw zespołu (tu głównie mowa o growlu). Opeth nie nagrał płyty przełomowej ani w żaden sposób innowacyjnej. Jednak nadal mamy tu do czynienia z 50 minutami bardzo dobrego gitarowego grania o niestandardowej strukturze i ze sporą dozą kombinowania. W dźwięki wpleciona jest dodatkowo ciekawa historia. Dla fanów Opeth pozycja obowiązkowa – będą się przy niej doskonale i wielokrotnie bawić. Maruderzy i osoby, którym wcześniej nie udało się przekonać do Szwedów raczej znajdą tu więcej argumentów do narzekania niż zachwytu.
Oranssi Pazuzu – Muuntautuja
Cztery lata temu Finowie przebudowali budowaną przeze mnie wizję muzyki nagrywając krążek, którego słuchanie sprawia dyskomfort i powoduje olbrzymi niepokój. Jest w nim też coś co powoduje silne uzależnienie i szybką chęć powrotu. Poznawania wcześniejszej dyskografii było niesamowitą przygodą ponieważ każdy album jest inny i intrygujący w odmienny sposób. “Muuntautuja” ponownie przekracza pewne (niewyznaczone) granice. Ekipa Oranssi Pazuzu stworzyła muzykę, która w wielu fragmentach bardzo daleko odbiega od metalu kierując dźwięki w stronę mrocznej elektroniki i stanowiąc bardzo specyficzny soundtrack do wycieczki do otchłani. Muzyka Finów nie pozostawia słuchacza obojętnym: wciąga bezgranicznie lub odpycha tak brutalnie, że nie ma się ochoty do niej wracać. A jak jest w Twoim przypadku?
Blood Incantation – Absolute Elsewhere
Krótko po premierze zadawałem sobie pytanie jak nowy album Amerykanów przejdzie próbę czasu. Minęło 2,5 miesiąca i z zachwytu nie zostało wiele, nie wracam też do tego krążka codziennie. Ale nadal systematycznie ponieważ jest to bardzo ciekawe połączenie brutalności z progresją i space rockiem. Blood Incantation garściami czerpie z dorobku innych artystów nagrywających na przestrzeni kilkudziesięciu lat i ubiera to we własne, charakterystyczne szaty. Z pewnością nie jest to album roku ale nadal do czynienia mamy tu ze sporym kawałkiem bardzo dobrego i inteligentnego grania.
Co przyniesie nowy rok? Na razie nie wiele wiadomo. Na pewno na początku roku ukaże się nowy krążek Manic Street Preachers ale po ich twórczość sięgam już od kilku płyt w zasadzie tylko z sentymentu. W ostatnich dniach “zajawkę” rzucił Behemoth, do studia chce też wejść kilka innych składów jak np. Megadeth. Reaktywowało się też kilka składów (Kylesa, Rwake, Dismember) co również daje szansę na nowe nagrania. Trzymamy za nie kciuki 🙂