Można dyskutować, który album grunge’owy jest najlepszy. Dla jednych będzie to Nevermind Nirvany, dla innych któryś z krążków Alice In Chains, Soundgarden albo innego Stone Temple Pilots:) Jedno jest pewne – żadna z tych kapel nie pozamiatała tak na starcie jak Pearl Jam (nie liczę tu „supergrup” Mad Season i Temple Of The Dog bo niestety to tylko jednorazowe projekty). Z ekipą Veddera jest podobna sytuacja jak z opisywanymi niedawno przeze mnie Exodusem i Kornem. Zespół zadebiutował najlepszym albumem w swojej dyskografii. Później też nagrywali bardzo dobre albumy (jak i słabsze) ale żaden z nich nie był tak równy i przebojowy jak Ten.Debiut Pearl Jamu to istna kopalnia genialnych utworów. 5 z 11 utworów znajdujących się na tym krążku to klasyka gatunku: „Once”, „Even Flow”, „Alive”, „Black” i „Jeremy”. 4 kolejne: „Why Go”, „Oceans”, „Porch” i „Garden” są tuż za nimi. Jedynie „Deep” i „Release” trochę odstają przebojowością od reszty. Klasyki omawiać nie będę (zaznaczę tylko, że uwielbiam „Black” za te emocje Veddera). Skupimy się na tych nieco mniej znanych kawałkach. Na początek „Oceans” – jeden z najpiękniejszych utworów z całej twórczości grupy. Bardzo fajnie wypadł podczas występu PJ w MTV Unplugged (chociaż nie odbiega tam jakoś specjalnie od oryginału). Cały tamten koncert należał jednak moim zdaniem do „Porch”. Kawałek sam w sobie jest świetny, dynamiczny, ma niezłego kopa. Okazuje się, że bez prądu też nieźle daje czadu. Zespół ma to do siebie, że podczas koncertów niektóre utwory gra w wersjach rozciągniętych niczym Moda Na Sukces. „Porch” do nich należy i bardzo dobrze się w tej roli sprawdza. No i na koniec „Garden”- utwór lekko balladowy trochę przypominający klimatem „Black” (chociaż nie do końca;). Ten to jeden z albumów, które każdy znać powinien. Zwłaszcza, że z klasyki grunge’u jest to jedna z najłatwiej przyswajalnych pozycji po przeciętnego słuchacza. No bo przecież przy innych debiutach typu Bleach, Ultraomega OK, Facelift niektórym mogą „zwiędnąć uszy”. Jedynie Core od Stone Temple Pilots jest lżejsze. Nie znam twórczości Mudhoney, Screaming Trees czy Green River. Może tak być, że któraś z nich zadebiutowała na poziomie jeszcze łatwiej przyswajalnym:)
Edit: zapomniałem dodać. Ten ma tylko jedną wadę – brak genialnego utworu „Alone”, który (nie wiadomo czemu) został odrzucony w czasie nagrywania i pojawił się dopiero na Lost Dogs.
Moja ocena -> 10/10
Myślałem, że będzie kontynuacja tematyki nu metalowej, a tymczasem jest jeszcze lepiej. Jakiś czas temu zasłuchiwałem się w „Live on Ten Legs”. Co do „Ten” to nic już odkrywczego powiedzieć nie mogę- trzeba po prostu posłuchać. Zapraszam na fejsowy profil Rockomotive, przed chwilą wrzuciłem coś, co powinno Cię zainteresować (chyba, że już to sam wynalazłeś w Sieci 😉
A widzisz;) Ja z ich koncertówek mam tę kobyłę Live At Gorge – często do niej wracam chociaż przesłuchanie tych 7 płyt w całości to zadanie na kilka dni.
A nowy kawałek Baroness słyszałem;) Wielkiego wrażenia na mnie nie zrobił. O wiele większe zrobił Testament pokazując okładkę nowej płyty – jest świetna choć zupełnie inna od tego co prezentowali wcześniej. Jeśli polujesz na takie różne muzyczne nowości typu świeżo wypuszczony singiel to polecam stronę sputnikmusic (u mnie w linkach) – codziennie wrzucają kupę newsów – Baroness z nowym utworem pojawił się jakoś krótko po wrzuceniu do internetu.
Pearl Jam to jeden z zespołów, do którego nie wiem jak się zabrać. Dzięki za ten tekst, bo już wiem, że najlepiej zacząć od początku.
W wypadku Pearl Jam zdecydowanie polecam jechać chronologicznie żeby zapoznawać się z powoli wprowadzanymi zmianami. Jak ktoś zacznie np. od Backspacera to później takiego Vitalogy może mu się ciężko słuchać. A tak po kolei wszystko będzie ok;)
Dla mnie Alice wygrywa. Podobno Lane wykitował równo w ósmą rocznicę wykitowania Cobaina.
No podobno tak chociaż znaleźli go ok. 2 tygodnie po śmierci także aż tak dokładnie chyba się nie da tego określić. Ciekawe czy to dograli pod Cobaina….
Co do Pearl Jam vs. Alice to miałbym dylemat. AIC lubię w całości ale Pearl Jam swoimi pierwszymi krążkami też ładnie wymiata. Dlatego remis bez dogrywki i wskazania:)
Moim zdaniem ta płyta jest bardzo nierówna. Jest kilka perełek z pięknymi melodiami w postaci: Even Flow, Alive, Black, Release,Garden. Niezły jest początek Oceans. Reszta utworów mnie zupełnie nie przekonuje, są zupełnie przeciętne,mają kiepskawe melodie,włącznie z przereklamowanym Jeremym nad, którym wszyscy pieją.Nigdy mnie ten numer nie zachwycił.