Riot Act jest jedyną płytą Pearl Jam, która jest mi totalnie obojętna. Nawet nie chodzi o to, że jej nie lubię, po prostu nie wywołuje u mnie żadnych emocji. Wracam do niej tylko przy okazji odświeżania całej dyskografii zespołu. W całości z własnej, nieprzymuszonej tym procederem, woli nie słuchałem jej od wielu lat. Oczywiście nie brakuje tu fajnych momentów. Całość rozpoczyna się bardzo przyjemnym i spokojnym „Can’t Keep”. Tuż potem dostajemy „Save You” – utwór bardzo dynamiczny, wyrazisty, taki koncertowy killer. Później ciekawie jest jeszcze w szantowym, bujanym, przebojowym „I Am Mine” i żywym „Green Disease” z bardzo fajnym początkiem. Do tego dochodzi „Arc” – lekko ponad minuta dźwięków wyjętych rodem z Into The Wild. Niby nie jest to nic wielkiego. Ot, takie zawodzenie Eddiego ale u mnie ten „utwór” wywołuje uczucie niczym nieograniczonej wolności, swobody, integracji z dzikim światem przyrody. Podczas słuchania „Arc” zawsze się wyłączam i odcinam od otaczającego mnie szarego szczecińskiego świata. Gdzieś tam w głębi w głowie człowiek wędruje po dzikich terenach nie dotkniętych destrukcyjną ręką człowieka. Tak mi się to właśnie kojarzy;) No ale minuta mija i pozostaje jeszcze 10 innych utworów. Te nie wywołują u mnie żadnych skoków pulsu. Co prawda nie są złe ale nie wyróżniają się też niczym na plus. Fajnie sprawdzałyby się pewnie w roli uzupełniaczy na innych płytach na zasadzie: „2 wrzucimy na No Code, 2 na Yield, coś tam na Binaural itp.”. Tu takiego nijakiego grania jak dla mnie jest po prostu za dużo. I tak po naprawdę fajnym początku pojawia się problem z dotarciem w okolice „Arc”, który jest przedostatni na track liście. Dlatego słuchanie Riot Act jest zawsze rozbite na kilka części lub losowo omijam kilka utworów, ewentualnie album leci gdzieś w tle. W przypadku innych wydawnictw PJ ten problem dla mnie nie występuje. I nie jest to tylko moje zdanie bo krążek zebrał raczej przeciętne recenzje. Chociaż znam osoby, którym Riot Act się podoba. Chyba działa to na takiej zasadzie, o której dyskutowaliśmy kiedyś na blogu u Kudłatego – wszystko zależy od „różnych okoliczności przyrody” i wspomnień, które są związane z danym krążkiem. Ja z Riot Act nie mam żadnych, album ten trafił do mnie w momencie gdy wszystkie zespołowe klasyki znałem już na pamięć i miałem wygórowaną skalę porównawczą. Stąd bierze się moja obojętność i przeciętna opinia.
Moja ocena -> 5/10
Jest tutaj jeden z moich ulubionych utworów PJ – „You Are” – ale cały album należy do tej połowy dyskografii zespołu, do której nie wracam 😉