Pearl Jam – Binaural

pearl jam binauralZ Binaural pochodzi pierwszy w pełni świadomie rozpoznawalny przeze mnie utwór grupy – „Nothing As It Seems”. Wcześniej słyszałem wielokrotnie „Given To Fly” z Yield ale nazwa zespołu nie wyryła mi się jakoś specjalnie w pamięci. Wtedy zafascynowany byłem Nirvaną więc kogo obchodziła jakiś tam inna grupa. Aż tu przyszedł 2000 rok a wraz z nim właśnie „Nothing…”. Utwór ten poznałem słuchając Szczecińskiej Listy Przebojów. Raz poleciał – spodobał się, tydzień później nagrałem go na kasetę i już mogłem katować do woli. Porywał mnie ten ponury klimat, specyfika: kawałek kojarzył mi się z letnim upalnym, leniwym dniem nad wodą w oczekiwaniu na nadchodzącą burzę i ulewę (dziwne skojarzenie?). Do dziś dażę ten utwór olbrzymim sentymentem i często do niego wracam – chociażby żeby powspominać sobie stare czasy:) A jak prezentuje się Binaural jako całość? Nie jest to na pewno czub tabeli ale też nie strefa spadkowa. Krążek można umieścić gdzieś pośrodku dyskografii Pearl Jam. Album zaczyna się ciekawie: poziom trzyma „Breakerfall”, świetny, żywiołowy i dynamiczny jest „God’s Dice”. „Evacuation” jest surowy, brudny, przypomina mi to trochę garażowe granie, jakby wersję demo utworu, który nigdy nie został dopieszczony w studio – ma to swój urok. Później przychodzi spowolnienie w postaci trójcy: bardzo przyjemnego „Light Years”, następnie „Nothing….”, klimatu nie podkręca „Thin Air” obracający się w rejonach pierwszego utworu z tej trójki. Po tym tracku przychodzi wreszcie ożywienie – „Insignificance” – jest to mój zdecydowany faworyt z tego wydawnictwa: przebojowy, dynamiczny, z chwytliwym motywem gitarowym. No ale po kilku minutach utwór się kończy a do końca krążka pozostaje jeszcze 6 innych. „Of The Girl” i „Soon Forget” to rzeczy mało „pearljamowe”. Tak jak w pierwszym można jeszcze znaleźć elementy charakterystyczne dla zespołu tak drugi to już typowa twórczość solowa Veddera. Niby to całkiem ciekawe rzeczy i fajnie się ich słucha ale moim zdaniem do albumu pasują średnio. „Grievance” to ciekawe połączenie lekkiego z cięższym. Pozostała trójka: „Rival”, „Sleight Of Hand” oraz „Parting Ways” jest przeciętna nie wybija się ani na plus ani na minus, spokojnie coś z nich można by wyrzucić. Chyba najciekawszy z niej jest „Sleight…” przez ten ponury, przygnębiający klimat. Na krążku kuleje brzmienie, całość jest płaska w stosunku do np. Yielda. Binaural słucha się całkiem przyjemnie – jest tu kilka utworów bardzo dobrych ale też i kilka „zapychaczy”, do których pojedynczo raczej się nie wraca. Nie jest to szczytowe osiągnięcie grupy ale Pearl Jam ma na swoim koncie gorsze albumy;)

Moja ocena -> 7/10

6 myśli nt. „Pearl Jam – Binaural”

  1. 🙂 ja również polecam się zapoznać…. nie we wszystkich utworach użyto.. ale w Nothing As it seems z pewnością.. dlatego tak dobrze słucha się na słuchawkach

  2. a to sorry, przyznam się bez bicia, że akurat z tego krążka nie odrobiłem lekcji – posłucham w wolnej chwili na jakichś dobrych słuchawkach. Ale nie zmienia to faktu, że na pianocrafcie na głośnikach brzmi to średnio a nie każdy ma dostęp do dobrego sprzętu „nausznego”;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *