Acid Drinkers – La Part Du Diable

acid drinkers la part du diableMoja przygoda z tym wydawnictwem rozpoczęła się cholernie nieszczęśliwie. Najpierw w internecie pojawił się singiel „Old Sparky”. Fajny ale bez rewelacji, nie powiem, że jakoś specjalnie mnie poruszył. Za chwilę sytuacja totalnie odmienna. W jednym z portali pojawiła się do odsłuchu cała płyta. Przesłuchanie chciałem odłożyć do momentu aż świeżutki krążek wpadnie w moje łapki a muzyka poleci z Pianocrafta. No ale jeden utwór odpaliłem. Pech chciał, że był to „The Trick”. Długo zbierałem szczękę z podłogi, takiej petardy dawno nie słyszałem. No i muszę przyznać, że się nakręciłem. I to bardzo. Nadszedł ten dzień – pierwszy odsłuch…. I lekkie rozczarowanie. Bo takie okrutne petardy mamy tu tylko trzy: wspomniany przed chwilą „The Trick” oraz „Bundy’s DNA” i „The Payback”. Czytaj dalej Acid Drinkers – La Part Du Diable

Pearl Jam

pearl jamPearl Jamowe awokado spotkało się raczej z mieszanym/średnimi ocenami fanów jak i krytyki. Faktycznie – z jednej strony – nie jest to ich szczytowe osiągnięcie, album na miarę Ten. Z drugiej – jest to zdecydowanie ich najbardziej wyrazisty i żywiołowy krążek wydany w tym millenium. Brzmieniem zawstydza Binaural, pod każdym względem bije na głowę przeciętny Riot Act i jest bardziej niegrzeczny i energiczny niż Backspacer. Momentami Vedder z ekipą brzmi tutaj nie jak pan po 40tce tylko jak młodzieniec pełen agresji i gniewu na otaczający go świat. Przykłady? Już na starcie: „Life Wasted”, momentami „World Wide Suicide”, w całości najmocniejszy na płycie „Comatose”. Mocny start, nie? Później album troszkę zwalnia(z przerwą na niezłego buta w „Big Wave”) ale nie do poziomu niektórych „smutów” z Backspacera. Czytaj dalej Pearl Jam

Limp Bizkit – Significant Other

limp bizkit significant otherPo kilku(nastu) pozycjach mniej lub bardziej ambitnych chwilowa przerwa na coś zdecydowanie niższych lotów. Significant Other – bo właśnie o tej płycie dziś będzie – nie wyróżnia się z tłumu praktycznie niczym: ani to nowatorskie, ani ambitne, wartości też praktycznie żadnej nie przedstawia. A jednak bardzo lubię ten krążek. A dlaczego? Bo jakby nie patrzeć to część mojego życia. W czasach liceum piłowało się modny w tamtym czasie nu metal a ten album należał wtedy do najbardziej popularnych (i chyba w sumie najlepszych). Wiele temu krążkowi można zarzucić ale jednego mu nie odmówimy: jest cholernie przebojowy i różnorodny. Mamy tu klasyczny rap w „N2gether Now”, rasowy nu metal – „Break Stuff”, coś jakby normalny rock – „No Sex”, coś bardziej ambitnego – „Re-Arranged” czy chociażby „Don’t Go Off Wandering”, no i coś na kształt psychodeliczny – „A Lesson Learned”. Czytaj dalej Limp Bizkit – Significant Other

Kult – Salon Recreativo

kult salon recreativoSalon Recreativo to pierwszy album Kultu, którego nie wciągam w całości bez żadnych zastrzeżeń. Tych „ale” uzbierało się tu nawet całkiem sporo. Ale zacznijmy od pozytywów. Chronologicznie? Proszę bardzo. „Dla Twojej Miłości” – bardzo sympatyczne intro, wprowadzenie do tego wydawnictwa. Minusem tego utworu jest czas jego trwania – track jest zdecydowanie za długi, ucięty o połowę sprawiałby o wiele lepsze wrażenie. Zwłaszcza, że (tak jak napisałem wcześniej) traktować go należy tylko i wyłącznie jako intro – nie jako pełnoprawny numer bo w tej roli się to nie sprawdza. „Brooklyńska Rada Żydów” – mimo, że stosunkowo młody to jednak kultowy klasyk, utwór nośny, szybko wpadający w ucho z „kontrowersyjnym” teledyskiem, którego nie chcieli puszczać w tv:) Czytaj dalej Kult – Salon Recreativo

Anthrax – Sound Of White Noise

anthrax sound of white noiseCzym różni się Anthrax z 1990 roku od tego z 1993? Praktycznie wszystkim. 1990 rok to Persistence Of Time – ostatni album wydany przed odejściem Belladonny z zespołu. Krążek thrashowy, jeden z ciekawszych w ich dorobku. 3 lata później Anthrax to zespół z Bushem na wokalu, grający muzykę, która zdecydowanie różni się od ich gatunku wyjściowego. Co nie oznacza, że Sound Of White Noise to nieudany potworek. Wręcz przeciwnie – to kawał bardzo dobrego grania – zdecydowanie najlepsze wydawnictwo z „czasów” Busha. A sam wokalista?? Może nie ma takiej skali jak Belladonna ale doskonale daje sobie radę za mikrofonem. Chyba nawet lepiej pasuje do nowego stylu zespołu – ma bardziej „agresywny” styl, jego poprzednika w niektórych utworach bym w ogóle nie widział. Czytaj dalej Anthrax – Sound Of White Noise

Acid Drinkers – High Proof Cosmic Milk

acid drinkers high proof cosmic milkWielkimi krokami zbliża się premiera nowego krążka Acidów – La Part Du Diable. Korzystając z okazji dziś słów kilka o ich chyba najbardziej oryginalnym i odróżniającym się od reszty wydawnictwie czyli High Proof Cosmic Milk. Kiedyś, gdzieś czytałem, że największy wpływ na ostateczny wygląd tego albumu miał Litza. A jak to wszystko wygląda? Gdyby puścić komuś HPCM i zaraz po nim 4 pierwsze albumy Acidów to pewnie nie domyśliłby się, że to ten sam zespół. Bardzo niskie strojenie gitar, budowa utworów i jeszcze kilka innych czynników sprawiają, że temu krążkowi bliżej do rozwijającej się w tamtym czasie fali nu metalu niż do thrashu. Czuć to momentami troszkę Sepultury, trochę Soulfly’a, gitar z Korna. I wcale nie jest to zarzut! Album jest cholernie dobry, poziomem wcale nie ustępuje wydawnictwom wyżej wymienionych kapel. Czytaj dalej Acid Drinkers – High Proof Cosmic Milk

Alice In Chains – Facelift

alice in chains faceliftDebiut AIC – Facelift ma jedną zasadniczą wadę w postaci 4 pierwszych utworów. Zapytacie: ale że jak to niby? Otóż „We Die Young”, „Man In The Box”, „Sea Of Sorrow” i „Bleed And Freak” są tak cholernie dobre, tak wysoko zawieszają poprzeczkę, że reszta (mimo tego, że też co najmniej dobra) nie jest w stanie jej dorównać. Z filarów gatunku chyba tylko Pearl Jam na swoim debiucie ma więcej genialnych utworów. A co z pozostałymi 8 kawałkami?. Są… Jedne lepsze, drugie troszkę mniej. Z całości najbardziej wybija się „I Know Somethin” z bardzo fajnym początkiem, trochę to wszystko przypomina mi Aerosmith, ogólnie -fajnie buja. Ciekawie prezentuje się wolniejszy „It Ain’t Like That”, „Real Thing” oraz trochę szybszy i żywszy „Put You Down”. Pozostałe tracki reprezentują klimaty spokojniejsze i zasadniczo żadnen z nich nie wybija się w żadną stronę. Czytaj dalej Alice In Chains – Facelift

Metallica – Death Magnetic

metallica death magneticOj, jakie ja mam sprzeczne odczucia co do tego krążka. Z jednej strony nawet go lubię, z drugiej nienawidzę. Zaczniemy od ciemnej strony tego wydawnictwa. Już na początku ocena ogólna powinna startować z bagażem „-2” punkty za brzmienie. Ja rozumiem, fajnie jest nagrywać głośne albumy ale do cholery! Bez przesady. Tu wojna głośności wygrała z rozumem. Audiofilem nie jestem, nie mam jakichś wygórowanych wymagań także jak już mnie to przesterowanie drażni to znaczy, że coś w tym być musi. No i te tłumaczenia, że tak być miało, że brzmi to jak koncert itp. Gówno prawda. Spieprzyli sprawę i tyle. Człowiek płaci grube pieniądze za album (no bo przecież nie kupiłem tej badziewnej polskiej edycji;) a później musi ściągać z internetu wersję z gry komputerowej żeby cieszyć się dobrym brzmieniem i móc wyłapać niektóre smaczki. Czytaj dalej Metallica – Death Magnetic

Kylesa – Static Tensions

kylesa static tensionsPo etapie totalnego zauroczenia najnowszym dzieckiem Kylesy – Spiral Shadow przyszła pora na poznanie ich wcześniejszych dokonań. Na pierwszy rzut poszedł bezprośredni poprzednik czyli Static Tensions. Płytka już od kilku miesięcy leży u mnie na półce (kupiona totalnie w ciemno!), dziś w końcu zebrałem się w sobie i oto słów kilka na jej temat. Pierwsze co rzuca się w oczy to okładka zaprojektowana przez Johna Baizleya z Baroness. Ogólnie cała poligrafia przedstawia się moim zdaniem o wiele ciekawiej od czerni i bieli ze Spiral Shadow. Ale to kwestia gustu;) Pierwsze co rzuca się w uszy to zdecydowanie większy ciężar. Static Tensions jest zdecydowanie bardziej walcowaty, toporny niż jego następca. Już pierwsze 3 utwory mogą odstraszyć od dalszego słuchania osoby, które zespół kojarzą z „hitów” typu „Don’t Look Back”. Czytaj dalej Kylesa – Static Tensions

Slayer – Reign In Blood

slayer reign in bloodBardzo długo nie mogłem się przekonać do Slayera. W sumie z „wielkiej czwórki” (i kilku kapel do niej się pchających) to po tę ekipę sięgnąłem najpóźniej. Nawet tego nie planowałem ale w pewnym sklepie nie dla idiotów była promocja – kupa płyt po 19,99zł od sztuki. Wśród nich właśnie Reign In Blood – krążek uważany za szczytowe osiągnięcie grupy i ogólnie za najlepsze wydawnictwo thrashowe w historii. Tu mógłbym się kłócić bo uważam, że sam Slayer ma w dorobku co najmniej jeden krążek lepszy a w całym gatunku też bez problemu znalazłoby się kilka płyt zdecydowanie ciekawszych. Co nie zmienia faktu, że Reign In Blood to rzecz ciekawa. Nawet bardzo ciekawa. Ale przekonałem się do niej dopiero po kilku/kilkunastu przesłuchaniach. Zasadniczo nadal nie jestem wyznawcą tego albumu i mam do niego jeden poważny zarzut – czas trwania. Czytaj dalej Slayer – Reign In Blood

Dobra muzyka 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu