Deftones – Koi No Yokan

deftones koi no yokanTak jak Diamond Eyes można porównywać z White Pony tak Koi No Yokan chyba bliżej do „beznazwowego” albumu z 2003 roku. Mniej tu przebojowości za to zdecydowanie więcej eksperymentów, poszukiwań. Większy jest też „rozstrzał” stylistyczny. Krążek zaczyna się od cholernie mocnego uderzenia w postaci „Swerve City”. Gdyby zapętlić przewodni riff z tego utworu to wyszedłby z tego świetny industrial w rejonach Killing Joke z czasów Hosannas… Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku „Poltergeist” i „Gauze”. Jest ciężko, topornie, świetnie. Gdyby w tym ostatnim Moreno zmienił trochę wokal to utwór można by podciągnąć nawet pod czasy Adrenaline. Fajny, motoryczny riff występuje jeszcze w „Goon Squad”. Czytaj dalej Deftones – Koi No Yokan

Soundgarden – King Animal

soundgarden king animalKiedy jeszcze w zeszłym roku pojawiły się w mediach pogłoski o tym, że Soundgarden „prawdopodobnie coś nagra” nie napalałem się jakoś specjalnie. Później – gdy wiadomość została już potwierdzona – było podobnie. Moje nastawienie nie uległo zmianie nawet gdy w internecie pojawiły się zapowiedzi krążka. I w sumie dobrze bo teraz – słuchając efektu finalnego – nie czuję rozczarowania. Zaczyna się całkiem dobrze – od 2 utworów zapowiadających album. „Been Away Too Long” jest dynamiczny, w miarę ciężki, żywy. „Non-State Actor” na kilometr zajeżdża mi Audioslave’m, nie żeby to była wada – utwór też jest dobry. Później bywa już różnie. Fajnie prezentuje się połamany „By Crooked Steps” z ciekawym riffem(chyba mój faworyt); szybszy, dynamiczny „Attrition”; Czytaj dalej Soundgarden – King Animal

Hey – Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan

hey do rycerzy do szlachty do mieszczanSzczecin polskim Seattle! Hey świetną odpowiedzią na amerykański grunge! Tak było na początku lat 90tych:) Ciekawe czy ktoś w tamtym czasie przypuszczał, że 20 lat później zespół nadal będzie istniał, będzie żywą legendą polskiej sceny muzycznej i jednocześnie tak drastycznie odbiegnie muzycznie od tego co prezentował na początku swojej działalności. W wypadku zespołu Kasi Nosowskiej jestem jak taki „chłopak na opak”. Im bardziej wszyscy zachwycają się ich twórczością tym bardziej ja kręcę nosem. Obok ich ścisłej klasyki z początku działalności najbardziej cenię sobie „stop” z 1999 roku – album, który zasadniczo został zmieszany z błotem i obrzucony kupą… Kiedyś przeczytałem nawet opinię, że „tego czegoś w ogóle nie powinno być”… Kwestia gustu – ja akurat w takiej odsłonie ekipę Hey lubię najbardziej. Dlatego właśnie w ostatnich latach nie mam za bardzo powodów do radości. Czytaj dalej Hey – Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan

Nirvana – Nevermind

nirvana nevermindDziś na tablicy będzie Nevermind – rzecz dla niektórych święta: jeden z najlepszych albumów w ogóle, w muzyce gitarowej, w grunge’u, w latach 90tych, w Stanach itp. itd. Nie dla mnie. Fakt faktem – mamy tu do czynienia z bardzo dobrym materiałem, którego dobrze się słucha ale wg mnie najbardziej znane wydawnictwo Nirvany jest jednocześnie jednym z najbardziej przecenianych w historii muzyki. W samym gatunku od ręki można wymienić co najmniej 5 lepszych albumów. Nie trzeba nawet patrzeć na gatunek – Cobain z ekipą w swoim dorobku mają pozycję lepszą – In Utero. No ale o gustach podobno się nie dyskutuje zatem przechodzimy do tego co na Nevermind jest zawarte. Pierwsze co rzuca się w oczy to bardzo ciekawa okładka, docenili ją „specjaliści” czyli faktycznie coś w tym być musi;) Czytaj dalej Nirvana – Nevermind

Limp Bizkit – Gold Cobra

limp bizkit gold cobraGdyby ogłoszono oficjalny konkurs na najbrzydszą okładkę wszech czasów Gold Cobra miałaby szansę na ścisłą czołówkę. W 2011 roku ten cover chyba nie miał sobie równych. A przecież wstępny projekt był taki fajny… No ale nieważne. Może muzykom spodobała się idea turpizmu, kto to wie? Nu metalowy szał skończył się tak szybko jak pod koniec lat 90tych moda na noszenie „żelazek”. O takim P.O.D. chyba mało kto jeszcze pamięta (chociaż widziałem, że ostatnio coś nagrali – podobno czerstwe to jak tygodniowy krojony chleb trzymany w foliowej torbie); Linkin Park odjechał w rejony, których nie rozumiem, nie lubię i omijam ich „spuściznę” szerokim łukiem pozostawiając ją gimnazjalistkom; Korn był dla mnie od zawsze czymś więcej niż tylko zwykłym nu metalem. Z całej tej gatunkowej zgrai od zawsze najbardziej lubiłem ekipę Dursta. Czytaj dalej Limp Bizkit – Gold Cobra

Rage Against The Machine

rage against the machineDwa dni temu – 3 listopada – minęło 20 lat od wydania debiutu Rage Against The Machine. Album ten poznałem stosunkowo późno. W 1992 roku byłem jeszcze małym smarkiem, pewnie na etapie smerfnych hitów. Albo nie! Byłem już wtajemniczony w Queen i takiej wersji się trzymajmy:) W każdym razie pierwszy kontakt z zespołem przypadł na liceum w okolicach 2000 roku. Wtedy to w mediach królował kawałek „Guerilla Radio”. Pożyczyłem od znajomego The Battle Of Los Angeles na kasecie i się zakochałem. Gdy album się przejadł sięgnąłem po Evil Empire (i znów kaseta od tego samego znajomego). Po pewnym czasie TBOLA i EE znałem już na pamięć ale skończyły się opcje. Internet nie był jeszcze tak rozwinięty jak dziś, debiutu nie można było sobie posłuchać od ręki na YT. Czytaj dalej Rage Against The Machine

Beastie Boys – Ill Communication

beastie boys ill communicationWczoraj szukając pewnego krążka zlokalizowanego w drugiej „linii zabudowy” mojej kolekcji w łapki wpadł mi inny album. Momentalnie zapomniałem czego szukałem i w moim odtwarzaczu wylądował Ill Communication. Krążek ten poznałem w 1998 roku, kilka miesięcy po premierze Hello Nasty. Tak jak HN kojarzyłem z kilku utworów promowanych w mediach tak IC kupiłem totalnie w ciemno – pierwszy raz w życiu. I to jeszcze za kosmiczną (jak dla dziecka) cenę bo chyba 59,99zł. Pierwsze przesłuchanie i szok, szczęka na ziemi. Na HN Beastie Boysi momentami trochę za bardzo eksperymentowali, odjeżdżali od „właściwej drogi”. Ill Communication nastomiast jest tym co do dziś najbardziej cenię w ich twórczości: trochę „rasowego” hh, odrobina hardcore’u, kilka świetnych instrumentali, coś co można by podciągnąć pod rocka + elementy dodatkowe. Czytaj dalej Beastie Boys – Ill Communication

Kazik – Czterdziesty Pierwszy

kazik czterdziesty pierwszyZmęczenie materiału, kryzys wieku średniego czy kie licho? Takie były moje pierwsze przemyślenia po usłyszeniu tego albumu. Z każdym kolejnym przesłuchaniem było coraz lepiej ale nie zmienia to faktu, że wobec Czterdziestego Pierwszego mam mieszane uczucia. Tak jak jeszcze Melassy dawało się w miarę słuchać w całości i trzymało się to kupy tak tutaj mam bardzo dużo „ale”. Po pierwsze: ilość materiału. Mamy tu 24 utwory, łącznie ponad 2 godziny grania. Problemu nie byłoby gdyby materiał był równy. Ale nie jest. Cholernie nie jest. Utwory na prawdę fajne przeplatają się ze średniakami i gniotami. Panuje tu stylistyczny burdel. Momenty typowo „solowokazikowe” mieszają się ze stylistyką jego albumów z coverami Waitsa i Weilla. Tekstowo też bywa różnie. Czytaj dalej Kazik – Czterdziesty Pierwszy

The Police – Synchronicity

police synchronicityDla jednych to dzieło wybitne, najlepsza pozycja w dyskografii i piękne zakończenie kariery zespołu. Dla mnie to po prostu jeden z kilku genialnych krążków ekipy Stinga. Ale nie pozbawiony wad. Pierwszą i jednocześnie największą jest utwór „Mother”. Nie wiem – może się nie znam, mam kulawe ucho ale to coś cholernie mnie irytuje, drażni, nie wiem co autor miał na myśli i po co to zostało umieszczone na tym świetnym krążku. Traktować to jako żart muzyczny? Na szczęście mądrzy ludzie wymyślili możliwość przełączania utworów i z tej opcji skrzętnie korzystam. Drugi minus? Już zdecydowanie mniejszy i nawet troszkę naciągany – „Every Breath You Take” – utwór od wielu lat molestowany w wszelkiego rodzaju mediach. Sam w sobie fajny ale przez tę nachalność już się chyba wszystkim przejadł… Koniec wad – przechodzimy do plusików. Czytaj dalej The Police – Synchronicity

Acid Drinkers – La Part Du Diable

acid drinkers la part du diableMoja przygoda z tym wydawnictwem rozpoczęła się cholernie nieszczęśliwie. Najpierw w internecie pojawił się singiel „Old Sparky”. Fajny ale bez rewelacji, nie powiem, że jakoś specjalnie mnie poruszył. Za chwilę sytuacja totalnie odmienna. W jednym z portali pojawiła się do odsłuchu cała płyta. Przesłuchanie chciałem odłożyć do momentu aż świeżutki krążek wpadnie w moje łapki a muzyka poleci z Pianocrafta. No ale jeden utwór odpaliłem. Pech chciał, że był to „The Trick”. Długo zbierałem szczękę z podłogi, takiej petardy dawno nie słyszałem. No i muszę przyznać, że się nakręciłem. I to bardzo. Nadszedł ten dzień – pierwszy odsłuch…. I lekkie rozczarowanie. Bo takie okrutne petardy mamy tu tylko trzy: wspomniany przed chwilą „The Trick” oraz „Bundy’s DNA” i „The Payback”. Czytaj dalej Acid Drinkers – La Part Du Diable

Dobra muzyka 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu