House Of Pain – Same As It Ever Was

house of pain same as it ever wasNowy Rok rozpoczynamy gatunkiem, który niezbyt często pojawia się na rolowym ale ma dość pokaźną reprezentację w mojej kolekcji. House Of Pain, bo o tym zespole właśnie mowa, to Everlast, Danny Boy oraz DJ Lethal. Skład powstał na początku lat 90tych ubiegłego wieku, pochodzi ze Stanów ale częściowo ma irlandzkie korzenie czym się wielokrotnie na swoich płytach chwali. A tych płyt jak do tej pory uzbierało się tylko/aż 3 sztuki. HOP rozleciał się się w 1996, później projekt reaktywowano na koncerty w latach 2010-2011 ale chyba znów się rozpadł, w każdym razie dyskografia się nie poszerzyła. Zespół poznałem w 2002 roku podczas gry w Tony Hawk’s Pro Skater 3. Na soundtracku pojawił się utwór „I’m A Swing It” z tego albumu także jak tylko pojawiła się okazja to wciągnąłem cały krążek. Czytaj dalej House Of Pain – Same As It Ever Was

Nirvana – In Utero

nirvana in uteroIn Utero to mój ulubiony album Nirvany. Może jako całość nie utrzymuje takiego poziomu jak Nevermind ale nie jest też skażony jego przebojowością i popularnością. Przeciętnemu Kowalskiemu zdecydowanie trudniej zanucić coś z tego albumu niż najbardziej znanego krążka Nirvany, nie? Osobie chociaż odrobinę osłuchanej w temacie jest już zdecydowanie łatwiej. A dlaczego? Bo In Utero to duża dawka cholernie dobrego grania. Dobrego ale zdecydowanie innego niż to co zespół zaprezentował na Nevermind. Tu Cobain i spółka atakują nas topornością i brudem, wszystko to podane jest na surowo.Oczywiście nie brakuje tu rzeczy przebojowych. Tylko że ta przebojowość jest inna, specyficzna, nie taka przyjemna jak chociażby „Smells Like Teen Spirit” czy „Come As You Are”. Czytaj dalej Nirvana – In Utero

Black Tusk – Taste The Sin

black tusk taste the sinPrzeczytałem gdzieś, że okładka najlepiej oddaje to z czym mamy do czynienia na tym wydawnictwie. W sumie racja ale nie wszyscy wiedzą kto to jest John Baizley, nie znają jego twórczości „okładkowej” jak i muzycznej więc szybkie wprowadzenie. Black Tusk to ekipa 3 typów z Savannah, obracających się w klimatach sceny sludge metalowej. Czyli tacy kolesie Baroness, Kylesy oraz Mastodona(ze szczególnym naciskiem na Kylesę, Baroness i Mastodon to trochę inna bajka). Taste The Sin to ich drugi album w dotychczasowej 3-longplayowej dyskografii. Na fali fascynacji sludge’em sięgnąłem po ich płyty, zacząłem właśnie od tego krążka. Zaczyna się niepozornie – „Embrace The Madness” ma kilkunastosekundowe delikatne wprowadzenie. Czytaj dalej Black Tusk – Taste The Sin

Pearl Jam – Yield

pearl jam yieldNie jest to Pearl Jam z debiutu. Nie jest to też ten sam zespół, który nagrywał Vs. czy Vitalogy. Czy to źle? Akurat w tym wypadku niekoniecznie bo Yielda świetnie się słucha. Zespół zafundował nam tutaj podróż przez różne oblicza rockowego grania. Nie brakuje tu prawdziwych petard, killerów koncertowych: „Brain Of J.” na otwarcie krążka oraz „Given To Fly”(wydany na singlu). PJ idzie o krok dalej w „Do The Evolution” – utworze zadziornym, surowym, garażowym. Mi kawałek ten kojarzy się z klimatami „Spin The Black Circle” tylko tempo jest wolniejsze. No i to by było na tyle jeśli chodzi o rzeczy w stylu „hard”. Pozostała część Yielda jest zdecydowanie spokojniejsza. Nie brakuje tu gitarowych ballad: „Wishlist”(delikatny, subtelny ale moim zdaniem trochę naiwny), „Low Light”(podobne klimaty jednak o wiele lepszy, ma w sobie „to coś” czego brakuje w „Wishlist”), Czytaj dalej Pearl Jam – Yield

Muzyczne podsumowanie 2012 roku

podsumowanieRok 2012 przyniósł podobny problem jak jego poprzednik – z kilkudziesięciu zakupionych przeze mnie krążków tylko niewielką część stanowią wydawnictwa nowe. Zazwyczaj inwestowałem w rzeczy starsze, przeważnie z lat 90tych. W tym roku jest i tak lepiej bo zostałem posiadaczem 13 albumów premierowych podczas gdy w 2012 było ich tylko 8. Także jest progres;) Nie za bardzo wiedziałem jakie wrzucić foto do tego podsumowania więc głównym bohaterem będzie Ozzy – najfajniejszy pies na świecie i mój wierny towarzysz podczas muzycznych podróży:) Jedziemy: Czytaj dalej Muzyczne podsumowanie 2012 roku

25 płyt do posłuchania przed końcem świata

koniec świataŻyję na tym świecie od 27 lat, przez ten czas koniec końców miał nastąpić już kilkukrotnie. Jakoś do tej pory nie wypaliło, dziś też się nie to nie zapowiada. Wczoraj w jednym z serwisów internetowych znalazłem zbiór kilkunastu albumów, które koniecznie trzeba poznać zanim w końcu ktoś trafi z datą i świat się skończy;) Idea mi się spodobała no i wygenerowałem swoją 25tkę krążków, które każdy powinien z swoim życiu poznać. Zatem jedziemy w kolejności raczej alfabetycznej niż rankingowej: Czytaj dalej 25 płyt do posłuchania przed końcem świata

Stone Temple Pilots – Core

stone temple pilots coreGdzieś… Kiedyś… spotkałem się z takim stwierdzeniem, że Stone Temple Pilots to taka grunge’owa druga liga. No i z jednej strony ciężko temu nie przytaknąć bo faktycznie zespół nigdy nawet nie zbliżył się „poziomem sławy” do takiej np. Nirvany, AIC czy PJ. Z drugiej natomiast nikt chyba do końca nie wie dlaczego tak się stało. Bo ekipie STP tak na prawdę niczego nie brakuje/brakowało do osiągnięcia wielkiego sukcesu. Charyzmatyczny wokalista? Jest – Scott Weiland. Grunge’owe klimaty? Są. Potencjalne przeboje? Też są. I tu zasadniczo pojawia się problem/częściowe wyjaśnienie braku sukcesu: po 2 na prawdę świetnych albumach zespół zaczął eksperymentować/gubić się/jakkolwiek inaczej to nazwać. W każdym razie troszkę się to rozjechało i poziomu 2 pierwszych albumów nie utrzymało. Nie zmienia to faktu, że Core i Purple to świetne wydawnictwa Czytaj dalej Stone Temple Pilots – Core

Oasis – Definitely Maybe

oasis definitely maybeNigdy nie lubiłem określenia „britpop”. Zawsze kojarzyło mi się ono z jakimś radiowym syfem, papką dla mas (coś na kształt przesłodzonego Mylo Xyloto Coldplaya), czymś co sobą żadnej wartości nie przedstawia i jest generowane tylko po to by oskubać z kasy „nieświadomych muzycznie” ludzi. Cholera! Ale przecież ekipa Oasis była kiedyś katowana niemiłosiernie we wszystkich możliwych środkach przekazu. Ale dlaczego? Bo na początku swojej kariery nagrali dwie niesamowicie dobre płyty. I zasadniczo tyle w temacie:) Dla mnie Oasis z 2 pierwszych krążków to normalny, rasowy, brytyjski rock (diametralnie różniący się od np. ostatnich dokonań Coldplaya) i kropka. Zdecydowanie lepiej to brzmi niż britpop, nie?:) A cóż ciekawego nam tu zespół na Definitely Maybe zaprezentował? Album zaczyna się rock’n’rollowym uderzeniem w postaci „Rock’n’Roll Star”. Czytaj dalej Oasis – Definitely Maybe

Korn III: Remember Who You Are

korn iii remember who you areKorn zadebiutował w świetnym stylu. Później bywało różnie: raz lepiej, raz gorzej, czasem beznadziejnie. Po innym/eksperymentalnym albumie bez tytułu wydanym w 2007 roku zespół postanowił wrócić do korzeni. W ten oto sposób w 2010 roku ukazał się Korn III: Remember Who You Are. Pamiętaj kim jesteś – jak się okazuje członkowie zespołu doskonale wiedzą kim są, wystarczy tylko odrobina dobrych chęci by sobie o tym przypomnieć. III to powrót do starych, dobrych czasów. Znów mamy tu do czynienia z dudniącym basem, którego struny ciągną się chyba po ziemi albo tuż nad nią. Jest tu też odpowiedni ciężar, dynamika, różnorodność i mimo „powrotu do korzeni” kupa świeżości. Na pewno nie jest to dzieło rewolucyjne ani rewelacyjne. Ale czy ktoś takiego oczekiwał po Davisie i spółce? Chyba nie. Ważne, że trójeczki bardzo fajnie się słucha i praktycznie na ma się do czego przyczepić. Czytaj dalej Korn III: Remember Who You Are

Machine Head – The Blackening

machine head the blackeningKilka dni temu podczas słuchania Burn My Eyes przeglądałem moje stare recenzje. W pewnym momencie trafiłem na The Blackening i doszedłem do wniosku, że ten album zasługuje na znacznie więcej niż te kilka zdań skleconych ponad rok temu, które dodatkowo po części dotyczyły spraw innych niż sama muzyka. Także piszemy historię od nowa;) The Blackening to lekko ponad godzina muzyki zamknięta w 8 kompozycjach. Całość zaczyna się i kończy w na prawdę epicki sposób: wielowątkowymi, rozbudowanymi utworami trwającymi po ponad 10 minut. Reszta utworów też zdecydowanie nie jest 3minutówkami idealnymi do radia. Najkrótszy na krążku „Beautiful Mourning” dobija do 5 minut, reszta tę magiczną barierę przekracza, 2 utwory kończą się mając ponad 9:00 na liczniku. Czytaj dalej Machine Head – The Blackening

Dobra muzyka 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu