Overkill nie ma słabych płyt w swojej dyskografii. Jednak albumem Ironbound zawiesili sobie poprzeczkę baaaardzo wysoko. Dlatego nie do końca było wiadomo czego oczekiwać po The Electric Age. Z jednej strony w ich karierze nie było żadnych rewolucji (popowej płyty nie nagrali:), z drugiej – nie było wiadomo czy nowy krążek dorówna poprzednikowi. Jakiś czas przed premierą TEA ukazała się zapowiedź tego co nas czeka w postaci „Electric Rattlesnake”. No i już wtedy było wiadomo, że raczej będzie dobrze. Po pierwszym przesłuchaniu wszelkie wątpliwości się rozwiały, po kilku następnych bez żadnych wątpliwości mogę powiedzieć, że nowe wydawnictwo dorównuje Ironbound a może nawet jest od niego lepsze. Ciężko stwierdzić, oba są świetne. TEA wydaje się być szybszy. Już na początku zespół serwuje nam 2 killery: „Come And Get It” oraz wspomniany wyżej „Electric Rattlesnake” – utwory te zasuwają niczym tsunami a nie są jedynymi utrzymanymi w takim ekspresowym tempie. Po krótkim zwolnieniu czeka na nas „Save Yourself” oraz minimalnie wolniejsze „Wish You Were Dead”, „Drop The Hammer Down”, „21st Century Man”, „All Over But The Shouting” oraz „Good Night”. W ten sposób wymienionych już zostało 8 utworów z 10 na krążku. Pozostałe 2 też do ślimaków nie należą i stanowią fajną przerwę w tym metalowym galopie. Overkill to kapela z ponad 30letnim stażem, jej członkowie są już po 50tce ale w ogóle tego nie słychać. Zespół kopie po tyłku tak, że wiele młodszych ekip może im tylko tego pozazdrościć. Blitz jak zwykle daje z siebie wszystko na wokalu tym swoim charakterystycznym, specyficznym głosem. Towarzyszy mu świetna, galopująca muzyka z kupą bardzo fajnych solówek i innych smaczków (m.in. zwolnienia w kilku szybkich kawałkach, akustyczny wstęp do ostatniego utworu). Wszystko to świetnie gra i człowiek ma wrażenie, że słucha nakręconych młodzików z ADHD a nie kolesi w okolicach wieku swoich rodziców:) The Electric Age to nieziemsko mocna rzecz, kandydat do płyty roku i najlepszego thrashowego krążka wydanego w XXI wieku. Poprzeczka po wydaniu TEA zawisła jeszcze wyżej – strach pomyśleć jaka będzie ich kolejna płyta.
Moja ocena -> 10/10
Wyprzedziłeś mnie;)
No cóż;) Kupiłem, poznałem i musiałem się podzielić opinią. Album miażdży, długo nie opuści mojego odtwarzacza. Na dniach jeszcze premiera Killing Joke i później przerwa w kupowaniu płyt do czerwca do nowego Fear Factory:)
Ja miałem przez weekend lekką obsuwę bo okazało się, że impreza „trochę” się przeciągnęła;) Jutro jednak powinna być też moja recenzja. Dziś mam jeszcze trochę roboty, ale za to planuję wrzucić krótszy tekst, który rozpocznie pewien cykl, więc mam nadzieję, że i tak będzie ciekawie.