Można powiedzieć, że twórczość Organka monitoruję od początku działalności. I tak jak nie za bardzo rozumiem fenomen debiutu, tak „Czarna Madonna” mi się podobała. Nie jest to album, do którego wracałbym często ale czasem się to zdarza. „Ocali Nas Miłość” traktuję jako rzecz poboczną, która niespecjalnie do mnie trafiła. Album ukazał się w końcówce lipca zatem sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że kilka miesięcy później ukazało się pod szyldem Organka kolejne wydawnictwo.
Pięć lat dzieli „Czarną Madonnę” i „Na Razie Stoję, Na Razie Patrzę”. Mogłoby się wydawać, że to dużo czasu na nagranie solidnego wydawnictwa. Po jego przesłuchaniu okazuje się jednak, że nie do końca. Nowy album przynosi niespełna 50 minut muzyki podzielonej na 12 utworów.
Początek wypada tu bardzo solidnie – otwierający album utwór tytułowy jest bardzo dynamiczny i szybko wpada w ucho, głównie dzięki chwytliwemu refrenowi. Taką żywiołową, rockową odsłonę Organka wszyscy doskonale znamy i lubimy. Podobny klimat panuje w anglojęzycznym „We Got No Love”. W zasadzie nie jestem zwolennikiem miksowania języków na albumach ponieważ często tracą one spójność jednak tutaj wypada to całkiem ciekawie i jak się później okazuje – i tak o żadnej spójności nie ma raczej mowy.
Pierwsze gaszenie albumowego entuzjazmu pojawia się w „Malibu” – utworze miałkim i pozbawionym polotu. Akcję reanimowania atmosfery podejmuje „Walcz”, który mimo rockowego charakteru idealnie sprawdziłby się na parkietach nocnych klubów grających coś więcej niż techno i electro. W zasadzie to samo możemy powiedzieć o kolejnym w spisie utworów „Doppelgangerze”.
„Samoloty” po kilku przesłuchaniach wydają się być do bólu naiwne, ale jednak wpadają w ucho. Słabiej pod tym względem jest w „Cały Ten Fejm”. Po nim słuchacz atakowany jest za pomocą „POGO”, które świetnie sprawdzi się na koncertach. Mamy tu dużo fajnych fragmentów i nawiązań (chociażby do dziewczyny bez zęba na przedzie).
Po „POGO” na płycie robi się dziwnie. „POGO” w wersji Idles Remix to ponad 5 minut elektroniki, która totalnie nijak ma się do tego co słyszeliśmy wcześniej. Podobnie jest z „Invito”. Jednak ten drugi w pewien sposób nakierowuje słuchacza na „Kate Mo2s” utrzymany w stylistyce lat 80tych. Album zamyka „Wio2na”, która wraz z poprzednikiem jest nawiązaniem do poprzednich krążków Organka. Z jednej strony niby jest to fajny zabieg, z drugiej strony jednak nasuwa się pytanie: po co?
Po końcowych dźwiękach „Na Razie Stoję, Na Razie Patrzę” słuchacz na pełne prawo do odczuwania niedosytu. Album ten sprawia wrażenie dzieła niedokończonego. Poza sporą ilością ciekawych momentów i fajnych pomysłów znajdziemy tu dużo typowych „zapchajdziur”, które psują ogólny odbiór całości i jedyne co robią pozytywnego to skłaniają do refleksji czy zawsze za wszelką cenę warto nabijać dodatkowe minuty wydawnictwa – nawet jeśli niczego to do tego wydawnictwa nie wnosi.
Dla mnie najnowszy Organek jest dowodem na to, że nie warto i „przekombinowanie” prowadzi tylko do tego, że przez te zbędne minuty „Na Razie Stoję, Na Razie Patrzę” staje się albumem, który momentami męczy i w ogólnym odbiorze jest materiałem, o którym za kilka lat raczej mało kto będzie pamiętał.