Jak do tej pory rok 2020 jest wyjątkowy pod każdym względem: wyjątkowo specyficzny, dziwny, trudny. Śmiało można stwierdzić, że pandemicznym rykoszetem oberwał praktycznie każdy mieszkaniec naszej planety. Obecna sytuacja wpłynęła również bardzo wyraźnie na branżę muzyczną. Odwołane festiwale, imprezy, trasy koncertowe – wszystkie one miały wpływ na to, że wiele zespołów, mimo nagranych nowych albumów, zdecydowało się na przesunięcie ich premiery.
Takie zabiegi doprowadziły do prawdziwej muzycznej posuchy. Ostatnie kilkanaście tygodni to dla mnie okres wyjątkowo ubogi. Na szczęście w pierwszej połowie roku ukazało się kilka wydawnictw wyjątkowo dobrych, które pomagają przetrwać muzyczny marazm. Jednym z takich albumów jest „Mestrin Kynsi” nagrany przez Finów z Oranssi Pazuzu. Jest to materiał idealnie komponujący się z obecną – bardzo dziwną sytuacją. Mogę śmiało stwierdzić, że jest to idealny soundtrack do pandemii.
Oranssi Pazuzu poznałem w 2016 roku – przy okazji premiery ich poprzedniego albumu. Na tamten moment twórczość Finów przerosła mnie i mimo wielu świetnych fragmentów do „Varahtelija” raczej nie wracałem. Zatem zdziwiłem się lekko gdy „Mestrin Kynsi” przekonał mnie do siebie praktycznie przy pierwszym przesłuchaniu.
Czy mieliście kiedyś do czynienia z sytuacją, w której słuchanie muzyki wywołuje u was niepokój i uczucie wyraźnego dyskomfortu? Jeśli nie to najnowsze wydawnictwo Finów z pewnością takie wywoła. „Mestrin Kynsi” jest duszny, przytłaczający, obłąkany. Co ciekawe – otwierający album „Ilmestys” początkowo nie zwiastuje nadchodzącego pogromu. Fakt faktem – nerwowy motyw wywołuje niepokój ale wszystko zamyka się w stosunkowo delikatnej otoczce. Po niecałych 2 minutach do gry wchodzi wokal i w tym momencie wiadomo już, że łatwo nie będzie.
Jeśli chodzi o głos to ciężko go w ogóle sklasyfikować. Nie jest to growling tylko raczej coś przypominającego skrzek potwora z filmu grozy. Jeśli miałbym to z czymś porównać to do głowy przychodzi mi jedynie grindowo/core’owy wokal z Rwake. A sam „Ilmestys” zaskakuje – w pewnym momencie wybucha atakując słuchacza ścianą dźwięków. W dźwięki te wpleciona jest elektronika, która tylko potęguje uczucie niepokoju.
Jeszcze większy pogrom sieje „Tyhjyyden Sakramentti” oparty na podobnej konstrukcji, jednakże atakujący ze zdwojoną siłą. W pewnym momencie muzyczna apokalipsa urywa się bardzo charakterystycznym motywem gitarowym, po którym napięcie stopniowo opada.
W najdłuższym na płycie „Uusi Teknokratia” zespół zdecydował się na najbardziej wyraźne eksperymenty z elektroniką. Zabieg ten można uznać za wyjątkowo udany ponieważ zespołowi udało się stworzyć z elementów elektronicznych integralną i istotną część utworów a nie tylko ich tło.
Dowodem na to może być chociażby następny w kolejności „Oikeamielisten Sali” z zapętlonym motywem smyczkowym (?). To właśnie ten motyw tworzy cały nerwowy klimat w początkowej części utworu. Utwór sam można natomiast uznać za najspokojniejszą część całego albumu. Chociaż jest to stwierdzenie mocno naciągane;) W podobnej konwencji utrzymany jest „Kuulen Aania Maan Alta” – również wprost ociekający elektroniką.
Całość zamyka „Taivann Portti”, w którym zespół przypomina słuchaczowi, że nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Praktycznie od pierwszych sekund utworu słuchacz zostaje zmasakrowany kakofoniczną ścianą, która kończy się dopiero w samej końcówce utworu.
I w ten oto sposób mija nieco ponad 50 minut z „Mestarin Kynsi”, po których słuchacz ma pełne prawo do tego by czuć się zmęczonym i sponiewieranym przez Finów. W nowym albumie Oranssi Pazuzu piękne jest to, że nie pozostawia on słuchacza obojętnym. Wywołuje skrajne emocje, dzięki którym zostaje zapamiętany na długo.
Duża część słuchaczy zapewne odpuści słuchanie po kilku minutach i już nigdy do „Mestarin Kynsi” nie wróci. Jednak ci, którzy przebrną przez te gęste 50 minut z pewnością uznają, że jest to wyjątkowe wydawnictwo: wyjątkowo wymagające, specyficzne ale również oryginalne i intrygujące. Tak jak 2020 rok. Dla mnie Oranssi Pazuzu jest murowanym kandydatem do podbicia tegorocznych metalowych podsumowań.
To jest faktycznie świetny album. Ogólnie nie przepadam za black metalem, jednak tutaj tego blacku nie ma dużo, jest za to sporo interesującego grania pochodzącego pod psychodelię, krautrock czy Radiohead. A rok 2020, choć ogólnie fatalny, pod względem muzycznym jest akurat całkiem niezły. Oczywiście nie dotyczy to rockowego mainstreamu, który od dawna nie ma już nic do zaoferowania.